Szynka peklowana i parzona. Ilość porcji: 5+ os. Peklowana z przyprawami w solance, a następnie parzona szynka jest bardzo soczysta i ma apetyczny, różowy kolor. Tak przygotowana, domowa szynka nabiera też właściwości konserwujących dzięki czemu możesz dłużej ją przechowywać w lodówce i cieszyć się jej wspaniałym smakiem. "Nie byłoby w powojennej Polsce żadnego luksusu, gdyby nie Trójmiasto" - twierdzi Aleksandra Boćkowska, autorka książki "Księżyc z Peweksu. O luksusie w PRL". Luksus w PRL-u brzmi jak oksymoron, a jednak występowało takie zjawisko. Jak ten luksus wyglądał? Papier toaletowy, mięso, słodycze, pomarańcze i banany - to jego oblicza. Niektóre lokale, restauracje, hotele, a nawet całe osiedla uważane były za ekskluzywne, a przebywanie w nich pożądane. Te i inne enklawy luksusu znajdowały się w Trójmieście. Jakie dokładnie? Przeczytacie w tym Czy to pamiętasz?Nostalgia i tęsknota za PRL-em Z sondaży wynika, że Polacy coraz bardziej tęsknią za PRL-em. Epoka Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej to okres, który przypadł na lata 1952-1989. Jest on dziś bardzo często wspominany i niejednokrotnie przywoływany w kulturze, a zwłaszcza w literaturze i filmie. Można powiedzieć, że wręcz panuje ostatnio moda na PRL. Cenimy tamto wzornictwo, trzymamy w domach meble i dizajnerskie przedmioty codziennego użytku z tamtych czasów, z sentymentem przywołujemy dawne zwyczaje, wraca moda z czasów PRL-u. Nic dziwnego, że PRL jest żywy w naszej pamięci i kulturze - wszak to nasza najmłodsza historia, którą pokolenia 40-latków i starszych noszą w sercu, a nic tak nie wzbudza sentymentu jak czasy dzieciństwa lub także: Hity PRL-owskiego wzornictwa. "To moda, która nie przeminie" Ale czy faktycznie jest za czym tęsknić? Nostalgia za przeszłością nie zawsze jest równoznaczna z pozytywną oceną tamtego okresu, choć chętnie do niego wracamy. Potwierdzają to nasze artykuły na temat czasów transformacji i lat 90. oraz wcześniejszych dekad, które cieszą się wśród czytelników dużym zainteresowaniem. Dlatego też postanowiliśmy poszerzyć temat Życia z Peweksu, czyli o luksusie w PRL-u i w naszym kolejnym artykule rozwijamy wątek luksusu w erze socjalizmu w także: Tym żyło Trójmiasto 50 lat temuTowary luksusowe: papier toaletowy i szynkaW czasach, w których półki sklepowe świeciły pustkami, a jedzenie i inne towary kupowało się na kartki, najwyższym dobrem stawało się posiadanie i dostęp do tego, czego właśnie Dostęp do czegokolwiek. Bo zawsze były ogromne kłopoty z zaopatrzeniem oraz obowiązywał system rozmaitych reglamentacji - przydziałów, talonów i tak dalej - mówiła Aleksandra Boćkowska w naszym wywiadzie na temat gdyńskiego luksusu w czasach PRL.. Najczęściej pożądane było jedzenie: mięso (zwłaszcza szynka, polędwica, baleron), cukier (słodycze, pomadki, czekolada), cytrusy, przyprawy, banany, a także papierosy i alkohol oraz coca-cola i inne napoje w puszkach, które po wypiciu się zbierało i ustawiało jako ozdoby na półkach - były to swoiste także: Dni bezmięsne - absurdy PRL-u w TrójmieścieTowarem luksusowym był nawet papier toaletowy - niektórzy z nas wciąż pamiętają, jak się chodziło ze zdobytym "naszyjnikiem" ze związanych sznurkiem rolkami papieru, przewieszonym na ramionach. Nic dziwnego, że tak było, skoro "produkowało się rocznie siedem rolek papieru toaletowego na głowę", jak z dumą donosił 22 lutego 1988 r. Dziennik W PRL reglamentowano towary i prawie na wszystko obowiązywały kartki: cukier, masło, margaryna, mięso z kością, papierosy, wódka z możliwością zamiany na tabliczkę czekolady, buty oraz talony na sprzęt gospodarstwa domowego itp. Zawsze "diabli mnie brali", gdy np. nie mogłem zrealizować swojego przydziałowego talonu na buty, ponieważ nie było w sprzedaży określonego rozmiaru czy też interesującego mnie wzoru. Bardzo marzyłem o "zdobyciu" jakichś niedrogich adidasów, niestety zawsze okazywało się, że było to tylko niespełnione marzenie - wspomina w swoich felietonach Edward Roeding, ekonomista i także: Cukier na kartki. Mija kolejna rocznica reglamentacji Oazy luksusu: hale targowe, targowiska, rynkiJednymi z największych oaz luksusu stawały się w związku z tym miejsca handlowe: targowiska, hale targowe, rynki i inne tego typu przybytki, na których można było upolować wyjątkowe towary. Przykładem sztandarowym są Miejskie Hale Targowe w Gdyni, które przez dziesięciolecia umożliwiały dostęp do najbardziej pożądanych produktów krajowych i importowanych oraz marek z całego świata. Większość z nich była niedostępna w sprzedaży detalicznej za okresie PRL-u przyjeżdżano tu na zakupy z całej Polski. Wielu osobom do dziś gdyńskie hale kojarzą się ze smakiem cytrusów, kawy, niemieckich i angielskich czekolad, a także z pierwszymi kupionymi oryginalnymi jeansami, butami sportowymi "Adidas" czy elektronicznym zegarkiem na rękę. Dostawcami tych towarów byli głównie marynarze i ich rodziny lub osoby otrzymujące paczki od krewnych z zagranicy. Na placu targowym handlowano ponadto produktami z tzw. drugiej ręki. Można tam było zakupić używane ubrania, np. kurtki jeansowe, płyty winylowe, modne okulary, a nawet włoskie także: Hala targowa: dawna mekka handlu w GdyniRównież targowiska w Gdańsku były bardzo popularne i oblegane, zwłaszcza w okresie przedświątecznym, kiedy ludziom zależało na zdobyciu lepszej jakości towarów lub czegoś wyjątkowego. Przykładem jest rynek we Wrzeszczu, który istnieje do dziś, a gdzie można było kupić modne ubrania, elektroniczne gadżety albo pirackie nagrania na kasetach VHS i magnetofonowych. Więcej na ten temat pisaliśmy w osobnym artykule: Rynek we Wrzeszczu jak pudełko czekoladek. Takim miejscem był także Zielony Rynek na Przymorzu, istniejący od 1981 r., który z placu parkingowego, na którym sprzedawali rolnicy z samochodów, przerodził się w targowisko z około 500 stanowiskami handlowymi wszystkich branż. Świątynie luksusu: megasamy, komisy, pedety i delikatesyOczywiście nie tylko na targowiskach się zaopatrywano. Klienci poszukujący towarów zaglądali również do delikatesów, komisów, sklepów kolonialnych, pawilonów handlowych, a także megasamów. Megasamy zaczęły powstawać w latach 70. W środku sklepu klienci mogli swobodnie przemieszczać się z koszykami pomiędzy półkami z artykułami, co było prawdziwą rewolucją jak na tamte czasy. - Świętojańska w dokumentach jest ciemna jak reszta kraju, ale we wspomnieniach pachnie kawą paloną na patelniach przy otwartych oknach. Tu komis, tam kuśnierz, apteka z zagranicznymi lekami i delikatesy ze stoiskiem kolonialnym, w których można też kupić szynkę, zawsze wije się kolejka - pisze o Gdyni Aleksandra Boćkowska w swojej Gdańsku to Wrzeszcz stał się centrum handlowo-usługowym i to tutaj pojawiało się najwięcej wyjątkowych sklepów, takich jak Powszechny Dom Towarowy "Neptun" - otwarty w 1951 r. "Pedet" - jak pisze w swoim artykule Cristal, delikatesy i "Pedet", czyli neonowy Wrzeszcz Jarosław Wasielewski - był przez cały okres PRL-u największym domem towarowym Gdańska. Drugim pod względem popularności obok "Pedetu" był Spółdzielczy Dom Towarowy "Społem", który otwarto już w 1949 r. Po przebudowie od 1961 r. i zmianie nazwy na "Sezam" na trzech piętrach i parterze rozmieszczono 24 działy handlowe, gdzie można było zakupić: wyroby z tworzyw sztucznych, sprzęt RTV i AGD, odzież, zabawki, tekstylia, pasmanterię, obuwie, konfekcję, artykuły sportowe, dekoracyjne. Więcej na jego temat przeczytacie w artykule: Burzliwa historia wrzeszczańskiego "Sezamu".Również w 1961 r. powstał Dom Kupca i Usługowca (choć uchwała o jego budowie była już w 1947 r.) - gmach o pięciu kondygnacjach, każda o powierzchni 570 m kw. Na parterze Domu Kupca już od końca lat 40. działał handel i usługi, cukiernia, pracownia jubilerska, sklep spożywczy. W październiku 1957 r. otwarto tu słynną cukiernię Maraska, w latach 60. zaś przeniosła się tu kawiarnia Maleńka. Najsłynniejszym sklepem był jednak otwarty w 1976 r., zajmujący cały parter budynku, drugi trójmiejski (po Gdyni) i 23. w kraju salon słynnej PRL-owskiej sieci odzieżowej Moda także: Dom Kupca - zapomniana świątynia handlu we Wrzeszczu Luksus z Peweksu i BaltonyZ luksusem w PRL kojarzą nam się dziś głównie Peweksy. W sklepach Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego "Pewex" za dolary i bony towarowe sprzedawano towary z importu, ale i krajowe, w tym polską wódkę. Co można było kupić w Peweksie? Praktycznie wszystko: perfumy, kafelki, piwo w puszkach i amerykańskie papierosy, oryginalne jeansy marki Rifle czy Wrangler i inne ubrania, odtwarzacze wideo, klocki Lego, resoraki firmy Matchbox, lalki Barbie, gumy do żucia z Kaczorem Donaldem, salami, sardynki i ślimaki w puszkach, tkaniny, ale także elektronikę, w tym konsole i komputery Atari, oraz różne zagraniczne alkohole (koniaki i whisky), coca-colę, sprzęt RTV, kosmetyki i W Peweksie można było kupić też samochód. W końcu 1988 r., o ile dobrze pamiętam, Fiat 125 p kosztował ponad 2500 dolarów. Dla uzmysłowienia sobie "wartości" samochodu, to w tym czasie, mając ukończone podwójne studia wyższe (techniczne i ekonomiczne), pracując w stoczni na stanowisku specjalisty projektanta przy projektowaniu nowoczesnych statków, zarabiałem aż ok. 30 dolarów miesięcznie. Kilka miesięcy później, pracując w Holandii jako niewykwalifikowany robotnik, bez znajomości języka, sortując kwiaty, zarabiałem ponad 30 dolarów dziennie - wspomina Edward turystów głównymi klientami Peweksów byli marynarze, którzy część pensji otrzymywali w dodatku dewizowym. Zwykłych zjadaczy chleba raczej nie było stać na zakupy w Peweksie. Tutaj znajdziecie archiwalne artykuły na ten temat zgromadzone w Bałtyckiej Bibliotece Cyfrowej (BBC).Z Gdyni wywodzi się druga sieć sklepów o podobnym charakterze - sklepy i kioski "Baltony", rozwijane od 1984 r. Wcześniej - od 1949 r. - Przedsiębiorstwo Państwowe "Baltona" zajmowało się zaopatrywaniem głównie placówek dyplomatycznych i statków. W 1956 r. rozpoczęło również sprzedaż detaliczną w sklepach oraz na przejściach granicznych. W 1971 r. Baltona "weszła" na pokłady samolotów. Od 1984 r. zajmowała się także sprzedażą wysyłkową towarów z katalogu. Baltona była synonimem luksusu, podobnie jak Peweks. Do kupienia były tam: szynka w puszce, kawa, zagraniczne alkohole i inne towary uważane za luksusowe. Powiew luksusu: hotele jak wyspyPowiewu luksusu szukano nie tylko w miejscach handlowych, polując na wyjątkowe towary, lecz także tam, gdzie pojawiali się turyści z zagranicy, niosący ze sobą aurę lepszego, nieznanego świata. Do takich miejsc należały przede wszystkim hotele, o których Boćkowska pisała, że są jak wyspy, "gdzie zwykli ludzie zaglądali, by posiedzieć w holu i poczuć się trochę jak za granicą. Przecinały się tam drogi artystów, intelektualistów, prywatnych przedsiębiorców, półświatka i cudzoziemców". Do takich wyjątkowych hoteli należały Grand Hotel (dziś Sofitel), Hotel Monopol w Gdańsku (dziś Scandic) czy Hotel Orbis "Gdynia" (dziś Mercure).Ten ostatni otwarto w 1983 r. Słynął on z wystawnych bankietów, różnych pokazów, konkursów i najlepszych balów, odwiedzających go cinkciarzy, a także pięknych tancerek w klubie nocnym Nautica, zwanym potocznie Piekiełkiem (od czerwonego koloru jego ścian). Tutaj też zawsze zatrzymywały się gwiazdy i goście podczas Polskiego Festiwalu Filmów Fabularnych. W Hotelu Gdynia były też sklepy: Pewex, Baltona i jubiler, do których przychodzono tylko po to, żeby popatrzeć na towary, tj.: futra, skórzane torby, pomarańcze i dobre alkohole. Hotel oferował swoim gościom ponadto basen, solarium, saunę i sale konferencyjne. Przeczytaj także: Dawne trójmiejskie świątynie hazardu- Z tego, co pamiętam, to takimi niedostępnymi obiektami dla zwykłego "zjadacza chleba" były w Jelitkowie dwa hotele należące wówczas do Orbisu: hotel Posejdon i Marina. W Oliwie w pawilonach przy ul. Czyżewskiego znajdował się pozakartkowy sklep mięsny, ale to raczej wspomnienia moich rodziców, bo ja urodziłem się w 1965 r. - wspomina Piotr Leżyński, autor strony Smak luksusu: kawiarnie, restauracje, kluby nocneW Hotelu Gdynia znajdowała się także słynna kawiarnia "U Marysieńki". Była to jedna z kilku ekskluzywnych kawiarni w Trójmieście, tuż obok Cafe Cyganeria (najstarszej kawiarni w Trójmieście, istniejącej od 1946 r., o której przeczytacie tutaj: Nowe życie legendarnej Cyganerii) czy kultowej już cukierni Delicje, która została otwarta w 1979 r. i istnieje do dziś, a co ważniejsze zachowała swój wystrój sprzed lat. Niedawno pisaliśmy o tym lokalu w artykule: Kultowa cukiernia Delicje skończyła 42 ekskluzywnych lokali w Trójmieście było wiele, nie tylko kawiarni, ale także restauracji i klubów. Do niektórych restauracji niełatwo było się dostać, a ponadto obowiązywały w nich różne zasady, np. należało być odpowiednio ubranym, czyli koniecznie "pod krawatem". Mało kogo zresztą było stać na jedzenie w takich miejscach, dlatego odwiedzały je raczej elity i polityczni oficjele. Jedno z nich - luksusową gdańską restaurację "Pod Łososiem" - wspomina w swojej książce "Ślepa kuchnia" Monika Milewska. - Odwiedzający w stanie wojennym stołówkę partyjni oficjele wyraźnie nie ufali jej personelowi. Do obsługi ich wizyt w stoczni sprowadzano kucharzy z Warszawy albo korzystano z cateringu, zamawiając wykwintne dania w luksusowej gdańskiej restauracji "Pod Łososiem" - pisze autorka. Z kolei do najsłynniejszych klubów nocnych należał gdyński Maxim, a w Gdańsku kawiarnia i klub nocny Cristal we O Maximie w Gdyni słyszała cała Polska, a bawiła się w nim peerelowska śmietanka towarzyska z całego kraju. Ekskluzywna restauracja, strojna w dzieła sztuki i stylowe meble, z przeszkloną ścianą i widokiem na morze, kilkoma barami i drzewem w środku powstała na przełomie lat 70. i 80. Od początku wabiła obcokrajowców z "zielonymi", marynarzy i cinkciarzy. Rozsławiona przez piosenkę Lady Pank stała się miejscem zabaw, obfitującym w kawior i szampana, ówczesnej elity finansowej - biznesmenów, gwiazd kina i estrady, ale i gangsterów. Drink kosztował tu tyle, ile wynosiła przeciętna pensja - pisze Przemysław Kozłowski na stronie także: Słynne trójmiejskie kluby. Tu bawili się biznesmeni, politycy, gangsterzy, celebryci Zegarkowo, Olimp, rejs Batorym i... zagranicaLudzie w tamtych czasach, szczególnie w okresie "małej stabilizacji" i później, chcieli jednak zaznawać dobrobytu nie tylko od święta. Dla wielu takim luksusem stawała się możliwość zamieszkania w bloku z wielkiej płyty i posiadanie ciasnego, małego, ale własnego "em". Inni marzyli z kolei o zamieszkaniu w najwyższym budynku w mieście w tamtych czasach, który "wnosił do Wrzeszcza odrobinę zachodnioeuropejskiego luksusu - jak pisała o słynnym "Dolarowcu" Anna Sakowicz w powieści "Jaśminowa Saga".Wieżowiec "Olimp" był synonimem luksusu w czasach PRL-u. Nazwa ta pochodzi od nieistniejącej już restauracji, która znajdowała się na ostatnim piętrze budynku. Termin "Dolarowiec" odnosi się z kolei do tego, że mieszkania w budynku można było kupić wyłącznie za dewizy, przede wszystkim dolary. - Choć mieszkania najsłynniejszego wieżowca Wrzeszcza nie były zbyt obszerne, prezentowały nadzwyczaj wysoki standard. Dębowe parkiety w pokojach, kafelki w łazienkach i kuchniach wyposażonych w kuchenki gazowe czy windy na klatkach schodowych sprawiały, że na przełomie lat 60. i 70. można było je nazwać wręcz luksusowymi. Nie bez znaczenia był również widok, który rozciąga się z wyższych kondygnacji. Warto również wspomnieć, że w czasach swojej świetności wrzeszczański wieżowiec był podziwiany nie tylko ze względu na standard mieszkań. Sama jego bryła, zaprojektowana w duchu modernizmu, przywodziła gdańszczanom na myśl widoki z zachodnich metropolii, usianych drapaczami chmur. Namiastką "lepszego świata" był także Pewex, który znajdował się niegdyś na pierwszym piętrze - piszą o "Dolarowcu" Rafał Borowski i Magda Mielke. Również osiedla, takie jak słynne "Zegarkowo", czyli PLO-owskie osiedle domków jednorodzinnych, uważane było za nowobogackie, choć życie tam z luksusem - jak się okazuje - nie miało zbyt wiele wspólnego. Było to pierwsze osiedle zbudowane specjalnie dla marynarzy. Powstało pod koniec lat 50. w Orłowie, między Kępą Redłowską a Aleją Marynarskie rodziny zaciągnęły kredyty, żeby tam zamieszkać. A że były to lata 50., kiedy marynarze z rejsów przywozili przeważnie zegarki, taksówkarze nazwali osiedle "Zegarkowem" - że niby tylko z przemytu zegarków taki majątek. Potem, gdy modne były nylonowe rajstopy, mówiono na osiedle "Nylonowo". Kiedy szykowałam się do rozmów z mieszkańcami osiedla, spodziewałam się opowieści o rozbrykanych marynarzowych, które wolne chwile spędzają na Świętojańskiej w futrze oraz złocie. Dostałam tymczasem obraz zabieganych żon wiecznie nieobecnych mężów, które muszą troszczyć się o koks, by dogrzać domy, o dzieci, o remonty, o grządki, by wykarmić rodzinę, a często również letników. Jak na ówczesne czasy "Zegarkowo" niewątpliwie było wyjątkowe, ale trudno powiedzieć, że luksusowe - zapewnia Aleksandra luksusu, na który w PRL mogły pozwolić sobie tylko jednostki, był rejs transatlantykiem "Batory", wyjazd za granicę i zagranica w ogóle. Ale to już temat na inną opowieść. Landrynki Wieloowocowe w puszce 200g. 8, 90 zł. (3,56 zł/100 g) 18,89 zł z dostawą. Produkt: Cukierki wieloowocowe Woogie Fine Drops 200 g. dostawa w poniedziałek. dodaj do koszyka. Firma.
1. Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce – ile ma kalorii i składników odżywczych? Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce w 100 gramach posiada wartość energetyczną 167 kcal. Zobacz film: "Jak ograniczyć węglowodany w diecie?" W produkcie znajduje się wiele składników odżywczych, w tym: 20,9 g białka, 0,49 g węglowodanów, 0 g cukrów, 0 g błonnika. Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce ma w 100 g 8,43 g tłuszczów, w tym: 2,81 g tłuszczów nasyconych, 4,06 g tłuszczów jednonienasyconych, 0,90 g tłuszczów wielonienasyconych. W produkcie jest 41,0 mg cholesterolu. 2. Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce – jakie ma witaminy? Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce to produkt zawierający 0 mg witaminy C, 0 µg RAE witaminy A, 0,25 mg witaminy E, 30,0 witaminy D oraz 0 µg witaminy K. Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce zawiera również witaminy z grupy B: 0,96 mg witaminy B1, 0,25 mg witaminy B2, 5,03 mg witaminy B3, 81,8 mg witaminy B4, 0,63 mg witaminy B5, 0,40 mg witaminy B6, 5,00 µg witaminy B9, 0,83 µg witaminy B12. 3. Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce – jakie ma mikroelementy i makroelementy? Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce ma w sobie: 7,00 mg wapnia, 1,07 mg żelaza, 20,0 mg magnezu, 221 mg fosforu, 351 mg potasu. Ponadto w produkcie znajduje się 1,068 mg sodu, 2,32 mg cynku, 0,08 mg miedzi, 0,03 mg manganu i 26,6 µg selenu. 4. Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce - kalorie i wartości odżywcze Kalorie i wartości odżywcze Zawartośćw 100 g Zawartośćw 140 g (1 szklanka) Wartość energetyczna 167 kcal 234 kcal Białko 20,9 g 29,3 g Węglowodany 0,49 g 0,69 g Cukier 0 g 0 g Błonnik 0 g 0 g Tłuszcz 8,43 g 11,80 g Tłuszcze nasycone 2,81 g 3,93 g Tłuszcze jednonienasycone 4,06 g 5,68 g Tłuszcze wielonienasycone 0,90 g 1,26 g Cholesterol 41,0 mg 57,4 mg Witamina C 0 mg 0 mg Pieczona peklowana szynka wieprzowa w puszce (Flickr) polecamy
17,00 mg magnezu, 224 mg fosforu, 364 mg potasu. Ponadto w produkcie znajduje się 1,255 mg sodu, 1,93 mg cynku, 0,08 mg miedzi, 0,03 mg manganu i 14,50 µg selenu. 4. Peklowana szynka wieprzowa bez kości (ok. 4% tłuszczu) w puszce, na zimno - kalorie i wartości odżywcze. Kalorie i wartości odżywcze.
PRL Party Przy kolejnej imprezie okazało się, że koneserów zabaw w stylu "minionej epoki" nie brakuje. Młodzi ludzie, którzy często czasy PRL znają jedynie ze zdjęć, bądź opowiadań rodziców traktują imprezy w tym stylu jako coś niezwykłego, prześcigając się w pomysłach. Nie lada rarytasem na takim przyjęciu okazują się być: prawdziwa oranżada w kapslowanych szklanych butelkach, chałwa czy kiszone ogórki jako tradycyjna zakąska do polskiej wódki. Dekoracja takiego przyjęcia obowiązkowo powinna składać się z białych i czerwonych goździków, ceraty w kratkę, plakatów z popularnymi w tamtych czasach hasłami PRL'owskimi. Świetnym pomysłem jest także wydrukowanie etykiet na wódkę jak Wódka Czysta, Stołowa, Jarzębiak, Vistula, Mocna Strong Vodka itp. Zdjęcia takich etykiet znajdziecie bez problemu w internecie, po wydrukowaniu w kolorze wystarczy nakleić na obecną etykietę znajdującą się na butelce. Każdy z uczestników imprezy wzywany jest do stawienia się na takiej imprezie w stosownym stroju, nawiązującym to kultury minionych lat. Nasza impreza PRL Party była także imprezą z okazji 30-tych urodzin. Nie zabrakło żadnych z wymienionych powyżej elementów, dodatkowo w tle na ekranie odtwarzane były stare teledyski. Na stołach gościły półmiski z kiełbasą, kaszanką i pasztetową, w słoikach stały kiszone ogórki, do tego jarzynowa i szynka konserwowa w puszce. Prawdziwą atrakcją był tort, którego całym wierzchem była kartka na mięso i inne artykuły spożywcze :) A to kilka zdjęć: Lista Blogów
Informacje o Konserwa jak z PRL-u Szubryt 300g - 14364483107 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2023-09-21 - cena 12,99 zł
Hanna Zembrzuska i Jan Kobuszewski byli małżeństwem przez 63 lata. Czy znali receptę na szczęśliwy związek? „Nie ma sprawdzonej recepty, nam po prostu się udało” - powtarzała w wywiadach Hanna Zembrzuska. Gdy Jan Kobuszewski w jednym z wywiadów został zapytany: „Pan to musi bardzo kochać żonę”, odparł krótko: „Muszę”. O ich miłości na całe życie pisze Hanna Faryna-Paszkiewicz w książce "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny". Przedstawimy fragment książki, która ukazuje się teraz w Wydawnictwie MANDO. Hanna i Jan Kobuszewscy: jest jedna, jedyna…miłość Zaraz po dyplomie w życiu Jana Kobuszewskiego zaszła ważna zmiana. Zmiana na całe życie. Gdy tylko otrzymał pierwszy teatralny angaż, a tym samym zapowiedź bodaj namiastki finansowej samodzielności, w październiku 1956 roku stanęli przed ołtarzem z Hanną Zembrzuską, właściwie Hanią, takie bowiem imię zapisano w jej dokumentach. Jej mama, rodowita Bułgarka, przeczytała kiedyś Hanię Henryka Sienkiewicza. Nie wiedziała, że imię to ma w polskim języku inną, bardziej oficjalną formę. Hania była więc koleżanką ze Szkoły Teatralnej, śliczną dziewczyną o wielkim wdzięku i talencie. Studiowała rok niżej. Przyjęto ją, pod warunkiem że uwolni się od śpiewnego, bałkańskiego akcentu, że poprawi polszczyznę. Wspomina, że koledzy tłumnie ją adorowali, ale tylko Janek szedł z pomocą. Otoczył nieco zagubioną koleżankę opieką, partnerując jej w próbach do szkolnych zadań i poprawiając wymowę. Był to jego starannie ukrywany koncept. Okoliczności pierwszego spotkania nie były romantyczne, żadnego coup de foudre ani strzał amora. Ona, spytana, jak się poznali, czy na zajęciach, czy w towarzystwie, odpowiedziała, że… na korytarzu. On pamiętał, że zobaczył ją w Szkole, samą, siedzącą pod schodami. Gdzieś wspomniał, że była to kolejka do szkolnej poradni zawodowej. Nie było więc scen balkonowych, tylko banalne schody lub korytarz. Od dnia ślubu dane im było przeżyć razem sześćdziesiąt trzy lata, przedtem znali się ponad dwa. Nieraz byli pytani o receptę na tyle lat dobrego pożycia. I o to pierwsze spotkanie. Przecież powinno być magiczne. Nadzieję na niezwykłą odpowiedź rozwiewa ten sam do dziś widok szkolnego korytarza w gmachu przy Miodowej i zwykłych schodów. Dodajmy więc spacery po zajęciach uliczkami Starego Miasta, ślimakiem ulicy Karowej albo wino u Fukiera - to były pierwsze wspólne chwile. Hanna Zembrzuska miała problemy z akcentem z prostej przyczyny (…). Jej mama Paulina, dla rodziny Pola, z domu Beneva, była Bułgarką, rozmawiała więc z dziećmi w swoim języku. Mieszkali w Sofii. Ojciec Władysław Zembrzuski, Polak, zajęty był pracą w dyplomacji. Nie miał czasu na przekazanie polszczyzny dzieciom. Wspominała [Hanna – przyp. red.]: „Nie znałam dobrze języka polskiego, komisja przyjęła mnie na studia, pod warunkiem że opanuję mowę ojczystą, i to bez akcentu”. Piękna blondynka miała rzesze wielbicieli. „Janek był z nich najsprytniejszy, udawał, że jest tylko kolegą, pomagał w nauce, a potem powiedział, że mnie kocha. Ja też się w nim zakochałam. Przez następne dwa lata byliśmy parą”. Gdy ostatecznie Jan wygrał rywalizację o jej względy i był pewien wzajemnego uczucia, postanowił się oświadczyć. „Odwaliłem się w garnitur, kupiłem kwiaty, które wręczyłem przyszłej teściowej, dygnąłem grzecznie i… usiadłem. No i tak rozmawiamy sobie, rozmawiamy, a ja nie wiem, jak zacząć. Godzinę siedzę i nic. W końcu mój przyszły teść mówi: «Janek, ty zdaje się chciałeś o coś nas poprosić». «Tak, o rękę Hani», wyjąkałem z ulgą”. Hanna Faryna-Paszkiewicz "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny" Cywilny ślub państwa Kobuszewskich miał miejsce 7 października 1956 roku o godzinie 10, potem o 17 był ślub kościelny w akademickim kościele św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu. (…) Ksiądz, który udzielał sakramentu ślubu, wraz z życzeniami powiedział, że składali przysięgę, jakby byli po… szkole teatralnej. Zapewne dykcja i intonacja, ale także postawa, „mowa ciała”, zdradzały świeżo zdobyty zawód młodej pary. (…) Zawodowe drogi Hanny Zembrzuskiej i Jana Kobuszewskiego często prowadziły przez te same sceny, ale rzadko obsadzano ich w tych samych przedstawieniach. Zagrali na przykład razem w „Przygodach króla Artura” Sigrid Undset w Teatrze Telewizji (1960), w reżyserii Andrzeja Boguckiego, dwa lata później w Narodowym w „Zemście” (ona - Klarę, on - Papkina), a potem w sztuce Rittnera „Człowiek z budki suflera” (ona - Ewelinę Corelli, on - Kudeliusa), i w „Uczniu diabła” Shawa. (…) Po dyplomie Hanna Zembrzuska zagrała tytułową „Syrenę warszawską” w reżyserii Tadeusza Makarczyńskiego według noweli Stanisława Dygata. Potem, w 1958 roku, rolę pocztowej telegrafistki Irki w filmie „Wolne miasto” Stanisława Różewicza. Film opowiadał o przygotowaniach poprzedzających wybuch drugiej wojny światowej i tajnej misji Konrada Guderskiego (w tej roli Stanisław Jasiukiewicz). Telegrafistka Irka miała narzeczonego, marynarza Janka (grał go Jan Machulski). Niestety, dziewczyna ginie w ostrzeliwanym budynku gdańskiej Poczty Polskiej. Film nieraz pokazywano w telewizji w okolicach 1 września. Był traumatycznym obrazem dla córki państwa Kobuszewskich. „Chodź, zobacz, mamusię ci zastrzelili”, Maryna na zawsze zapamiętała tę scenę i czyjś bardzo niemądry komentarz, gdy wołano ją, by zobaczyła swoją bardzo młodą mamę na ekranie telewizora. (…) Śledząc ich równoległe zawodowe kariery, trudno nie zauważyć, że przez dziesięć pierwszych lat małżeństwa to Hanna przeżywała zawodowe spełnienie. Jan, jak sam wspominał, bywał „panem Zembrzuskim”. Z czasem grał więcej i tak już zostało. „Moje pierwsze honorarium oddałem żonie na prowadzenie domu. To było w 1956 roku. Kwota było bardzo mała. Wynosiła 904 złotych «na rękę» co stanowiło równowartość bodaj ośmiu dolarów”, wspominał ówczesne realia. Bywał zazdrosny o żonę. Kiedyś za saskokępskich czasów Hanna długo nie wracała do domu. Janek przemierzał balkon na piętrze. Wreszcie zauważył, że żona idzie, ale nie sama, tylko z… Andrzejem Łapickim. Zdaniem Jana zbyt czule i zbyt długo żegnali się przy furtce. Nie wytrzymał. Zjechał po rynnie i po prostu przegonił pana Andrzeja. Ona tłumaczyła, że to taki ładny chłopak, więc długo rozmawiali. Hanna Faryna-Paszkiewicz "Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny" Wydawnictwo MANDO, Kraków 2021 Początkom jej zawodowej kariery towarzyszyły liczne fotosy, wywiady, zdjęcia na okładkach czasopism. Dzięki temu już w odległych latach pięćdziesiątych PRL-u artystyczne małżeństwo p. Kobuszewskich zyskało popularność. Jednak najpierw Hanna, potem Jan. Szły za tym nieśmiałe próby prasowej reklamy i podglądania życia prywatnego. Niby przyłapani na zakupach (eksportowa szynka w puszce w rękach Hanny), w drodze na sylwestra, w gabinecie luster wesołego miasteczka czy w domowych pieleszach. Gdy na świat przyszła ich córka Marianna, „Express Wieczorny” informował o tym fakcie na pierwszej stronie. Byli znani, lubiani, popularni. Czasem dla żartu, ale i z miłości do żony Jan wykorzystywał swoją rozpoznawalność. Na przykład: „Odwiedziliśmy kiedyś przyjaciół na Bielanach. Mieszkaliśmy na Mokotowie i Hania uparła się, że nie będziemy wracać do domu taksówką. Uznała, że jest zbyt droga, tym bardziej w nocy, i ona pojedzie do domu, owszem, ale tylko autobusem. Cóż było robić? Wyszedłem, złapałem autobus, który zjeżdżał do zajezdni, dałem kierowcy stówkę i podjechaliśmy razem pod okno. Wszedłem do domu przyjaciół i oświadczyłem: Haniu, jest już autobus. Ona na to zdziwiona: Gdzie? – A tu, pod oknem stoi”. Z upływem lat coraz częściej pytano ich, jak spędzić w harmonii tyle lat. Czy istnieje recepta na udany, długotrwały związek? „Hania uważa, że prócz miłości ważna jest tolerancja i cierpliwość. Przeżyliśmy razem wiele pięknych chwil i szybko przekonaliśmy się, że jesteśmy jak papużki nierozłączki. Kiedy jednemu coś dolega, drugie staje się nie do życia. Stąd właśnie byliśmy i jesteśmy dla siebie wielkim wsparciem, zwłaszcza w trudnych chwilach, takich jak choroba”, mówił Jan w 2018 roku. Hanna Zembrzuska kiedyś dodała: „Nigdy nie miałam wątpliwości, że wiążąc się z dryblasem z głową w chmurach, zrobiłam najlepszą rzecz w życiu”. Czy więc znali receptę na szczęśliwy związek? „Nie ma sprawdzonej recepty, nam po prostu się udało”, powtarzała w wywiadach Hanna Zembrzuska, a Jan dodawał: „Dobrze jest też mieć dzieci. Dzieci godzą. A potem dobrze jest mieć wnuki - bo to wielka frajda bez żadnej odpowiedzialności”. Hanna Zembrzuska mówiła, że w małżeńskim układzie była zwolenniczką kompromisów. Matka wpoiła jej nadto pewną zasadę: jeśli coś nas poróżniło w ciągu dnia, nie położę się spać niepogodzona z mężem. Medal za długotrwałe, pięćdziesięcioletnie pożycie otrzymali z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2006 roku. Także z tej okazji, razem z zespołem Teatru Kwadrat wzięli udział we mszy świętej na Jasnej Górze. W jednym z wywiadów z tej okazji na stwierdzenie „Pan to musi bardzo kochać żonę”, Jan Kobuszewski odpowiedział krótko: „Muszę”. Albo dla żartu, wychodząc naprzeciw niestworzonym plotkom, przedstawiał Hannę: „Moja pierwsza żona”. Ona natomiast pytana o ich związek wyznała poważnie: „Janek jest w moim życiu niezbędny”.
ŻEBERKA WIEPRZOWE W SOSIE W PUSZCE SOKOŁÓW 400g. od Super Sprzedawcy. Marka. Sokołów. Waga. 400 g. 13, 89 zł. Produkt: Żeberka wieprzowe w sosie Sokołów 400 g. 22,88 zł z dostawą. Wszystko zaczęło się od hitlerowskiego złota. Legendy o poutykanych w rozmaitych miejscach na Dolnym Śląsku nazistowskich skrytkach, wypełnionych złotem, pieniędzmi, biżuterią i dziełami sztuki, od połowy 1945 roku rozpalały wyobraźnię zarówno szarych obywateli, jak i członków peerelowskich elit. fot. National Archives and Records Administration/domena publiczna Część skarbów przywłaszczył sobie Edward Gierek z małżonką. Zdjęcie poglądowe: Wizyta amerykańskiej pary prezydenckiej w Warszawie (grudzień 1977) Bezpieka bardzo szybko wpadła na trop skarbów, które Niemcy mieli podobno ukryć w twierdzy Breslau. Krótko po wojnie zaczęły się intensywne poszukiwania zaginionego majątku hitlerowców. Gra toczyła się o wysoką stawkę – chodziło o kilkadziesiąt ton złota z wrocławskiego skarbca, a także inne bogactwa pozostawione na Ziemiach Odzyskanych przez ich byłych mieszkańców. Złoto dla zuchwałych Chętnych do wzbogacenia się na powojennych łupach nie brakowało, lecz kiedy kolejne tropy okazywały się błędne, partyjni oficjele zaczęli szukać źródeł dodatkowego zarobku gdzieś indziej. Wyróżniał się wśród nich Ryszard Matejewski, wicedyrektor Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, szef departamentu II MSW (kontrwywiadu) i dyrektor generalny ds. SB w resorcie. Jak opisuje go w książce Zaginione złoto Hitlera, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont, Tomasz Bonek: Oczy zawsze mu się świeciły na myśl o złocie. W kraju przecież wciąż było bardzo biednie. Teraz miał możliwość zajęcia się jego poszukiwaniem. A że władza deprawuje, wiemy doskonale z historii i literatury. Matejewski też uległ pokusie. Pragnął złota i biżuterii ze wszystkich możliwych źródeł. Nie pogardziłby niemieckimi skarbami. Od lat 60. do 1971 r. grupa rabunkowa funkcjonariuszy MSW pod wodzą Matejewskiego przeprowadziła na Zachodzie tajną operację i nielegalnie pozyskiwała dewizy i złoto – kradli, dokonywali rozbojów z bronią w ręku, zastraszali, a może i dopuszczali się straszniejszych zbrodni. Oficjalnie pieniądze miały iść na potrzeby wywiadu i kontrwywiadu, w rzeczywistości jednak pracownicy resortu „pożyczali sobie” biżuterię, dolary, niemieckie marki oraz funty szterlingi, a następnie je sprzedawali. Za zdobyte w ten sposób pieniądze zapewniali sobie odrobinę luksusu w siermiężnej peerelowskiej rzeczywistości. Na liście ich zakupów znajdowały się telewizory, kawa i szynka w puszce z Peweksu czy ekskluzywne kosmetyki. Zobacz również:„Meble, mały fiat – oto marzeń szczyt”. O popularnym maluchu, który stał się naszą codziennościąFatalne polskie drogi? 70 lat temu dramatycznie brakowało nie tylko szos, ale i samochodów!Matrioszki Stalina. Czy Polską Ludową rządziły sobowtóry? Kuj „Żelazo”, póki gorące! W końcu wpadli – dzięki donosom „życzliwych” kolegów, którzy również uczestniczyli w procederze, ale (we własnym mniemaniu) zarabiali na nim za mało. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, oficerowie MSW w panice ukryli część zagrabionych majątków na terenie swoich ogródków działkowych nad Zalewem Zegrzyńskim (stąd kryptonim całej afery – „Zalew”). Zdało się to jednak na nic. Tomasz Bonek w książce Zaginione złoto Hitlera wylicza: Aresztowano 36 osób, skazano kilka, w tym Ryszarda Matejewskiego – na 12 lat pozbawienia wolności. W ich domach śledczy znaleźli 82 kilogramy złota, ponad 150 tys. dolarów amerykańskich oraz 5 mln złotych. Całość o wartości 40 mln złotych. Pozostali pracownicy „ministerstwa poszukiwania skarbów” dostali kary od 2 lat i 6 miesięcy do 9 lat więzienia. Można by pomyśleć, że takie wyroki zadziałają prewencyjnie. Ale nie, w najmniejszym stopniu nie odstraszyły one chętnych do łatwego zarobku. W połowie lat 80. wybuchł kolejny skandal – tym razem nazwany aferą „Żelazo”. Znów poszło o nielegalne pozyskiwanie funduszy – rzekomo na akcje wywiadowcze, a faktycznie – na zapewnienie sobie przez wysoko postawionych urzędników MSW wygodnego życia w PRL. W tym „szczytnym” celu zaangażowani w akcję gangsterzy byli gotowi posunąć się do wszystkiego. Nawet do morderstwa (choć utrzymywali, że ofiary śmiertelne były niezamierzone). Mirosław Milewski Jak obliczono, ministerialny łup obejmował sto kilogramów złota (głównie biżuterii), dużo kamieni szlachetnych, luksusową odzież, zapalniczki, a także kilkaset kontenerów ze srebrem. Kierujący wówczas I Departamentem MSW Mirosław Milewski tłumaczył później pokrętnie: Była to operacja nietypowa, operacja taka, w której śmierdziało. Stąd trzeba było mieć zgodę określonego wyższego szczebla. Na ogół ja sobie nie przypominam, żeby poza sprawami jakimiś szczegółowymi, operacjami, żeby sekretarz KC czy premier coś akceptował. Więc widocznie uznana była ta sprawa za tej skali, wagi. Brało się to z tego, że wówczas to zapotrzebowanie na pieniądze było wielkie i stąd szukało się wszelkich sposobów. Z jego zeznań wynikało, że część zdobytych na działalności przestępczej skarbów przywłaszczyli sobie przedstawiciele najwyższych władz: Edward Gierek, jego żona Stanisława, Jan Szydlak, Zdzisław Grudzień i inni. Sporo łupów upłynnili też w tajnym sklepiku działającym w budynku ministerstwa w latach 70. szeregowi pracownicy, którzy skradzioną biżuterię i inne precjoza otrzymywali w ramach premii. Ostatecznie przestępczą działalność MSW ukrócono, a Mirosława Milewskiego usunięto z Biura Politycznego KC. PRL – Przestępcza Republika Ludowa Afery „Zalew” i „Żelazo” – choć niewątpliwie najgłośniejsze – bynajmniej nie były jedynymi przypadkami nadużyć w czasach komunizmu. W Ludowej Polsce przestępstwa gospodarcze były na porządku dziennym. Co więcej, również klepiący biedę szarzy obywatele nie byli święci, choć w ich przypadku łatwiej chyba o zrozumienie motywów kryminalnego postępowania. Mirosław Romański podsumowuje: Zjawisko afer, nadużyć, przestępstw gospodarczych widoczne w życiu społecznym przez cały okres PRL istniało praktycznie na każdej płaszczyźnie. Obejmowało wiele osób z różnych grup społecznych – od czołowych decydentów państwowych, poprzez lokalnych przywódców, szefów zakładów pracy, prezesów spółdzielni, a także osób w żaden sposób niezwiązanych z partią. Dla tych, którzy sprawowali władzę, stanowisko umożliwiało załatwienie wielu spraw, toteż bardziej lub mniej sprytnie to wykorzystywali, niejednokrotnie narażając się prawu. Z kolei dla zwykłych obywateli, którym żyło się w PRL na ogół ciężko, możliwość dodatkowego przychodu była jak najbardziej pożądana. Stąd rosnąca spekulacja, handel dewizami, sprowadzanie dóbr materialnych z Zachodu. O skali zjawiska najlepiej świadczy fakt, że według oficjalnych danych Prokuratury Generalnej tylko w 1980 roku aż około tysiąc skierowanych do sądów aktów oskarżenia dotyczyło różnego rodzaju afer gospodarczych. Objęły one 3,4 tysiąca osób, z czego jedna trzecia piastowała wysokie funkcje kierownicze. W 491 przypadkach oskarżeni byli podejrzewani o zabór mienia o wartości powyżej 200 tysięcy złotych, 51 spraw dotyczyło łapówkarstwa powyżej 100 tysięcy złotych, a 159 – tzw. niegospodarności. W kolejnym roku prowadzono śledztwa przeciwko czterem ministrom, siedmiu wiceministrom oraz siedmiu sekretarzom KW PZPR. Jak widać Gomułka, który jeszcze w latach 60. (przy okazji afery mięsnej, w związku z którą aresztowano ponad 400 osób) twierdził, że „wystarczy powiesić kilku aferzystów, a zapanuje porządek”, mocno się przeliczył… Bibliografia: Afera „Żelazo” w dokumentach MSW i PZPR, oprac. Witold Bagieński, Piotr Gontarczyk, IPN 2013. Tomasz Bonek, Zaginione złoto Hitlera, Znak Horyzont 2020. Jerzy Morawski, Złota afera, Świat Książki 2007. M. Romański, Afery i nadużycia gospodarcze. Przyczynek do badań nad przestępczością w PRL, „Studia z historii społeczno-gospodarczej” t. XII, 2013. #przekąskinaimprezę #szybkieprzekąski Pyszne i proste do zrobienia szyneczki,w trzech smakach,posmakują każdemu,przepis znajdziecie również na mojej stronie
(na 5 kg surowca) Surowiec: 1. Wieprzowina kl. I peklowana – 3,5 kg 2. Wieprzowina kl. II peklowana – 0,5 kg 3. Wieprzowina kl. III peklowana – 1,0 kg Do produkcji szynki mielonej stosujemy surowiec otrzymany z wykrawania szynek i łopatek, nieznacznie przetłuszczonych śródmięśniowo. Mięso powinno być dokładnie odtłuszczone, odścięgnione i dobrane barwą. Należy eliminować mięso tzw. rybie, tj. o barwie bladej. Wymagania te dotyczą przede wszystkim mięsa drobnego kl. I, które w gotowym produkcie decyduje o właściwym wyglądzie jego przekroju. Peklowanie: Mięso przeznaczone do produkcji szynki mielonej, otrzymane z wykrawania szynek i łopatek, rozdrabnia się każdą klasą oddzielnie przez szarpak lub ręcznie, krojąc na kawałki 4-6 cm, po czym przesypuje mieszanką peklującą w ilości 3,0 kg mieszanki na 100 kg mięsa i bardzo dokładnie miesza. Mieszanka do peklowania składa się z 98,07 kg soli kuchennej, 1,61 kg saletry i 0,32 kg nitrytu. Można spokojnie zastosować peklosól dodając jedynie saletrę. Jeśli jednak musimy zrobić mieszankę sami, to robimy ją w ten sposób: nitryt rozpuszczamy w piętnastokrotnej ilości wody w stosunku do ilości nitrytu. Sól mieszamy dokładnie z saletrą, po czym taka mieszankę skrapiamy roztworem nitrytu i ponownie mieszamy, do czasu dokładnego wymieszania wszystkich składników. Wymieszane mięso układa się ściśle w naczyniach odpornych na działanie soli, każdą klasę oddzielnie, i wyrównuje dokładnie powierzchnię. Czas peklowania na sucho w temperaturze 4-6 stopni C, przez 24-48 godz. Rozdrabnianie: Po kontroli upeklowania mięsa, wieprzowinę kl. III rozdrabniamy przez siatkę o średnicy oczek 3 mm, wieprzowinę kl. II przez siatkę o średnicy oczek 2 mm, zaś wieprzowiny kl. I nie rozdrabniamy, pozostawiając ja w kawałkach (gdyby były za duże, można je nożem przeciąć na połowę). Mieszanie: Rozdrobnione składniki mieszamy tak długo, aż mięso nabierze kleistości, a poszczególne składniki rozłożą się równomiernie w mieszanej masie. (mieszanie zaczynamy od mieszania wieprzowiny kl. I, potem dodajemy kl. III i na koniec kl. II). Podczas mieszania dodajemy 0,10 kg wody i 0,10 kg glukozy krystalicznej lub 0,10 kg syropu skrobiowego (ziemniaczanego). Przygotowanie puszek: Nie dysponujemy puszkami, więc nasz produkt możemy pasteryzować w szynkowarze lub w słojach. Wymieszaną masą napełniamy włożony do szynkowara rękaw z folii w taki sposób, by wewnątrz nie pozostawiać powietrza. Górny koniec zawiązujemy lub zakładamy na zakładkę i dociskamy niezbyt silnie wieczko. Można czynność te usprawnić, jeśli dysponuje się nadziewarką. Po prostu wystarczy zawiązany lub zgrzany na spodzie rękaw foliowy włożyć do szynkowara, szynkowar pochylić i zbliżyć do wylotu nadziewarki. Górny koniec rękawa założyć na lejek nadziewarki i napełniać jak jelita grube uważając, by do rękawa nie dostało się powietrze. Pasteryzacja: Po zamknięciu szynkowara, należy jak najszybciej przystąpić do pasteryzacji (b. ważne). Czas parzenia, szynki o wadze ok. 2,5 kg wynosi ok. 160-180 min w temp. 80 stopni C. W pierwszej fazie pasteryzacji szynkowar wkładamy do wrzącej wody i jak najszybciej obniżamy jej temperaturę do wymaganych 80 stopni C. Czas pasteryzacji liczymy od czasu uzyskania przez wodę w naczyniu temperatury 80 stopni C. temperatura właściwie zapasteryzowanej szynki powinna wynosić 68,8 stopnia C wewnątrz batonu W podobny sposób można pasteryzować szynkę w słojach, tu jednak z uwagi na możliwość uszkodzenia opakowania szklanego, pasteryzujemy wstawiając słoje do lekko ciepłej wody, która stopniowo podgrzewamy.. Studzenie: Po zakończeniu pasteryzacji szynkowar natychmiast wkładamy do bardzo zimnej wody (ma to ogromne znaczenie na jakość naszej szynki, ilość galarety, jak również utrudnia rozwój drobnoustrojów, które mogą znajdować się jeszcze wewnątrz produktu (można nawet dodać lodu do wody chłodzącej). studzimy w zimnej wodzie przez ok. 3 godz. (maksymalnie do 4 godz). Temperatura produktu powinna spaść do ok. 20 stopni C. Następnie szynkowar wyjmujemy z wody i studzimy przez ok. 12 godz. w temp. 0 – 4 stopnie C. Słoje zaś pozostawiamy w pomieszczeniu chłodnym do samoistnego obniżenia temperatury wewnątrz Autor: Maxell
Jest to bardzo popularna konserwa w charakterystycznej puszce „mandolinowej”. Charakteryzuje się delikatnym smakiem, podkreślonym niewielką ilością aromatycznej galaretki. Forma pakowania: puszka 455 g
Tylko jedna siódma jajeczka dziennie, tak zalecał minister cen w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego. I nieważne, czy to zwykły dzień, czy Wielkanoc. Jajek wtedy brakowało, jak zresztą okresowo wszystkiego. Żeby zastawić stół wielkanocny w PRL, trzeba było mieć silne nerwy i najlepiej mieszkać w stolicy albo na Śląsku. Dostawy były tam większe niż w innych regionach kraju. Tylko jedna siódma jajeczka dziennie, tak zalecał minister cen w rządzie Wojciecha Jaruzelskiego. I nieważne, czy to zwykły dzień, czy Wielkanoc. Jajek wtedy brakowało, jak zresztą okresowo wszystkiego. Żeby zastawić stół wielkanocny w PRL, trzeba było mieć silne nerwy i najlepiej mieszkać w stolicy albo na Śląsku. Dostawy były tam większe niż w innych regionach ludności na mięso, jajka, masło i cukier zawsze denerwowały peerelowską władzę. W 1970 roku kabaret Tey w Opolu śpiewał ironicznie: ,,Bo my musimy być dzisiaj mniej pazerni, roślinożerni, roślinożerni. Nam polędwica oraz schab, nie smakuje tak jak szczaw." Po wojnie spożycie mięsa w Polsce wynosiło ledwie 8,6 kg rocznie na osobę, czyli o 56 proc. mniej niż pod koniec okresu przedwojennego. Obecnie to około 75 kg, w PRL ilość niewyobrażalna. O tym, co miało wspólnego jedzenie z ideologią w PRL, interesująco pisze Monika Milewska w wydanej właśnie książce ,,Ślepa kuchnia".Zgodnie z ówczesną propagandą, jedzenie nie powinno być specjalną przyjemnością. Władysław Gomułka potępiał także kawę i nie chciał kupować jej za cenne dewizy, nie znosił, jak ludzie ,,chłeptają' ten burżuazyjny napój. Nie przekonała go żona Zofia, wielka amatorka kawy, która załatwiała ją sobie za plecami męża. Strajkujący życzyli mu: ,,Dla Gomułki suche bułki", ale I sekretarz KC PZPR i tak wolał chleb, który jadł do każdego posiłku. Trudno było zastawić wielkanocny stół w czasach, gdy ciągle brakowało najważniejszych składników. Władza tolerowała dwa święta kościelne, unikając nawiązań do ich religijnego charakteru. Wielkanoc nazywano świętami wiosennymi, zaopatrywano wtedy sklepy lepiej, ale nigdy nie było wiadomo, gdzie i co rzucą. A po świętach gazety rozpisywały się o karetkach pogotowia, które rzekomo masowo przywoziły do szpitala pacjentów chorych z przejedzenia. Takie wiadomości były przez władze mile widziane; oto dowód, że naród ma czym się przeoczWojsko sprzedaje auta, łodzie, sprzęt do nurkowania, AGD, biurowy i warsztatowyTanie domy od komornika czekają na nowych właścicieli! Zobacz oferty z woj. śląskiegoTak mieszkają śląscy milionerzy! Zobacz najdroższe domy na sprzedaż w woj. śląskimMagda Gessler zrobiła rewolucję w sosnowieckiej restauracji. Jak teraz wygląda? Na co dzień obowiązywały jednak latami dni bezmięsne i dorszowe, w niektórych regionach także bezciastkowe. W poniedziałki, a potem także w środy nigdzie nie można było dostać mięsa, ani w sklepach, ani w stołówkach czy restauracjach. Co wtedy podawano? W dni dorszowe dorsze, ale w formie niezbyt świeżych kostek smażonych na smalcu. Liga Kobiet organizowała nawet budki, w których kostki dorsza rozdawała za darmo, bez efektu. Polakom te szlachetne ryby do cna obrzydły. W pierwszych latach po wojnie wprowadzono ,,bezciastkowość" we wtorki, środy, czwartki i piątki, w te dni sprzedaż wyrobów cukierniczych była surowo zakazana. Polacy według władz PRL zawsze jedli za wiele słodzili. W 1950 roku wypadało 21 kg na głowę rocznie, w 1989 roku prawie 47 kg, ale niezależnie od ilości, i tak było za dużo. Równocześnie nie wolno było podawać, ile cukru i gdzie się eksportuje Przed Wielkanocą czasami pojawiał się problem, bo brakowało nawet jajek. Dostawy były niepewne. Robotnicy z Ursusa i Radomia w 1970 roku zatrzymali w proteście ciężarówkę z jajkami, a ucieszona miejscowa ludność przybiegała z wiadrami i zabierała ile mogła. Władza zareagowała; kto coś wziął, został ukarany i musiał nawet odsiedzieć swoje. Jajka w ogóle były podejrzane, robotnicy używali ich jako amunicji w potyczkach z milicją. Ale trudniej było je wyrzucić z zestawu wielkanocnego niż szynkę. Popularne książki kucharskie w święta wielkanocne zalecały skromny stół; barszcz czerwony, bigos, zimne nóżki w galarecie i jajka faszerowane śledziem. Na deser placek drożdżowy tańszy niż babka i mazurek z dżemem. A szynka? Chyba na obrazku. Satyryk i grafik Andrzej Krauze narysował szynkę z podpisem: ,,Wytnij i pomaluj".Szynka jako tradycyjne danie wielkanocne była oficjalnie pomijana, ale ludzie robili wszystko, żeby ją zdobyć, na przekór władzy. Socjolodzy twierdzą, że była obsesją Polaków w PRL. Maria Dąbrowska co prawda pisała w swoich ,,Dziennikach", że na Wielkanoc w 1950 roku otwierała pyszną szynkę w puszce, ale wspomniała też, że jej znajomemu pisarzowi cenzura wycięła scenę, w której murarz przed wojną kupił szynkę na Wielkanoc. Po co ludzi denerwować? Mięso było w PRL miarą życiowego sukcesu. Wygrani jedli szynkę, przegrani mortadelę i ,,kanapki z żeberkami" czyli chleb z cebulą. A były też okresy, gdy i cebuli w dużych miastach były lepiej zaopatrzone niż te w mniejszych, w regionach przemysłowych lepiej niż w rolniczych. Stolica i Śląsk otrzymywały połowę ogólnokrajowej puli mięsa i towarów delikatesowych. Dlatego w Lublinie podczas protestów żądano, żeby poprawić zaopatrzenie w sklepach nie jak na mitycznym Zachodzie, ale ,,jak na Śląsku". Z kolei Świdnik z woj. lubelskiego zazdrościł zaopatrzenia Lublinowi. Ale rzeczywiście na Śląsku w sklepach bywały cytryny i stąd wzięła się opowieść drukowana w ,,Sztandarze Młodych", jak to Bolesław Bierut przyjechał do Stalinogrodu (Katowic) i odwiedził dzieci w Pałacu Młodzieży. Dzieci nie wiedziały co gościowi podarować, więc przyniosły mu na talerzyku pomarańczę. Autor bredzi: ,,Trzymają ją na talerzyku, chcą ją zjeść wspólnie z towarzyszem Bierutem na znak przywiązania, wierności, miłości, przyjaźni. Towarzysz Bierut dzieli na cząstki złoty, soczysty owoc. To pomarańcza przyjaźni." Zaraz po wojnie rozchodziły się jednak plotki, ze na Śląsku panuje głód, ,,kobiety rzucają się pod samochody w celu uniknięcia śmierci głodowej". Naprawdę głodne były rodziny wywiezionych na Wschód Ślązaków, żony górników nie dostawały żadnych świadczeń, nie mogły znaleźć pracy, wyrzucano je z mieszkań. Zachowały się w archiwach wstrząsające listy kobiet, które nie mogły wyżywić dzieci. Plotki zawsze mają w sobie ziarno ani kartki czasem nie pomagały, gdy nie było co kupić. Pytano - jak zjeść kartkę nożem i widelcem? Ludzie musieli informować się pocztą pantoflową, co gdzie rzucili. Bywał salceson nazywany cwaniakiem, bo nie dał się wywieźć do sowietów. Ale co zrobić, jak w spożywczych hulał wiatr? W 1951 roku do radiowej audycji propagandowej ,,Fala 49" napisała kobieta z Radomia, że do sklepów w ogóle nie docierają dostawy. Pytała: ,,Jak tu pracować w tak ciężkich warunkach głodowych?" Z jej listu wynika, że nie było nawet octu, który znikał z półek ostatni. Słuchaczka skarżyła się: ,,Człowiekowi kiszki z głodu się skręcają po kartoflach z solą i ogórkach bez octu, a towar wędruje piorun wie gdzie.",,Nie ma mięsa, masła, jajek, zginęła słonina. Trzeba będzie z głodu żreć dzieła Lenina" - powtarzano wierszyk w latach kryzysu w PRL. A jeśli coś było, to trzeba było stać w kolejkach. Jak długich? Na jednym z rysunków satyrycznych narysowano budowany dopiero sklep, do którego już ustawił się ogonek. Na innym jest nocna kolejka, ostatni stojący pyta nadchodzącego zza węgła osobnika - kto idzie? Odpowiedź miało w PRL szkodzić, a smalec powodować sklerozę. Dzisiaj też nie mają najlepszej prasy, chociaż nie z powodu polityki. W dobranocce ,Porwanie Baltazara Gąbki" z lat 70. kucharz imć Bartolini Barłomiej miał herb Zielona Pietruszka. Mało kto wiedzial, że autor najpierw dał mu herb Dwa Widelce i Udziec Barani. Ale ta Zielona Pietruszka chyba to wiedziećTakie są najlepsze zioła na cholesterol. Obniż poziom cholesterolu domowymi sposobamiTakie mają być emerytury w lipcu po zmianach podatkowych. Mamy nowe wyliczenia!Sosnowiec: Na stadionie zaczyna kiełkować trawa, a kibice pytają już o mecz otwarciaPół roku temu ruszyła budowa nowego stadionu GKS Katowice. Jak wygląda to miejsce?Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera
1x Konserwa turystyczna 300g Szubryt 9,73 zł. 1x Konserwa podobna do tej z PRL-u 300g Szubryt 11,19 zł. 1x Fasolka po bretońsku w słoiku. Świetna jakość! Fasola "Piękny Jaś" - duża 10,58 zł. 1x Szynka drobiowa 300 g konserwa Szubryt 80% z udka 13,84 zł. poza zestawem 56,55 zł. 53,55 zł. Dodaj do koszyka.
Czternaście lat temu, w październiku 2006 roku, zaprzestano produkcji w Krotoszyńskich Zakładach Przetwórstwa Mięsnego przy ul. Kobylińskiej 1. Bez pracy zostało 170 osób, a wyroby mięsne sygnowane marką Krotoszyn, w tym niepowtarzalna wędzonka krotoszyńska z tego zakładu, zniknęły z polskich stołów. Tak zakończyła się licząca równo 120 lat historia jednego z największych w naszym mieście zakładów pracy. Bogate tradycje rzeźnicze i wędliniarskie Krotoszyna sięgają XV wieku. Już wtedy nasze miasto dało się poznać jako znaczący ośrodek produkcji smakowitych produktów z wieprzowiny, wytwarzanych w zakładach rzemieślniczych prowadzonych i nadzorowanych przez cechy rzeźników. Prawdziwy przełom w produkcji wyrobów mięsnych nastąpił jednak, podobnie jak to miało miejsce w całej Europie, wraz z nastaniem epoki przemysłowej w połowie XIX wieku. Pod koniec ówczesnych lat 60. u zbiegu ulic Sienkiewicza, Rawickiej, Zacisze i Kobylińskiej postawiono masywne ceglane budynki, początkowo służące jednemu z trzech miejskich browarów, tj. browarowi Baumgarta. W 1886 roku piwowarzy Baumgarta oddali jednak pole bardziej prężnemu Krotoszyńskiemu Browarowi Parowemu Heppnera i Katzenellbogena, a budynki zmodernizowali dla potrzeb przetwórstwa mięsnego. Tak powstały Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego, z powodzeniem produkujące przez 120 lat najwyższej jakości produkty mięsne na rynek krajowy i na eksport. Szkolenie kadr masarskich Wraz z żywiołowym rozwojem przemysłu – w tym mięsnego – w Krotoszynie założono pierwszą niemiecką szkołę zawodową: Die staatliche gewerbliche Fortbildungsschule. Rozpoczęła ona działalność już w 1886 roku. Kształcono tam poszukiwanych na rynku pracy rzeźników-masarzy. W 1900 r. szkołę tę przekształcona w Handlową Szkołę Dokształcającą – Kaufmännische Fortbildungsschule – a następnie w Kupiecką Szkołę Dokształcającą, do której w latach 1917-1931 uczęszczało 281 uczniów oraz Dokształcającą Szkołę Zawodową, którą w latach 1925-1939 ukończyło uczniów. Szkoła kształciła młodzież dla zakładów rzemieślniczych oraz małych firm prywatnych, których właściciele prowadzili praktyki zawodowe dla uczniów. W 1945 roku powstała w Krotoszynie średnia Szkoła Zawodowa, której uczniowie odbywali praktyki w państwowych zakładach pracy, w tym cieszących się zasłużoną już sławą Krotoszyńskich Zakładach Przetwórstwa Mięsnego. W 1951 roku z Łodzi do Krotoszyna przeniesiono powstałe w 1941 roku Technikum Przemysłu Mięsnego, które na przełomie lat 1953/1954 przejęło administrację i majątek Szkoły Zawodowej. Przy Technikum Przemysłu Mięsnego utworzono Wydział Zasadniczej Szkoły Zawodowej dla Pracujących. W ten sposób w naszym mieście powstał jedyny wówczas ośrodek w kraju kształcący w zakresie przetwórstwa mięsnego. Jego uczniowie i absolwenci cieszyli się w czasach PRL i później opinią znakomitych fachowców, których umiejętności doceniały zakłady masarskie w całym kraju. Warto wspomnieć, że zespoły uczniów Technikum Przemysłu Mięsnego wielokrotnie zajmowały pierwsze miejsce w kraju w Ogólnopolskim Konkursie Wiedzy z Zakresu Technologii Mięsa (1987, 1988, 1996, 1998, 2002, 2004, 2005, 2006); wyróżnienie to przypadło też w udziale kilku uczniom występujących w konkursie indywidualnie. W 1998 roku szkoła zdobyła trzecie miejsce w kraju w Olimpiadzie Wiedzy o Przetwórstwie Żywności. Jak więc widać, od samego początku istnienia w naszym mieście przemysłu mięsnego dbano o kształcenia kompetentnych kadr dla największego zakładu pracy, jakim było Krotoszyńskie Przetwórstwa Mięsnego. Bekon krotoszyński – przedwojenny hit eksportowyProdukcja mięsna w Krotoszynie szybko nabierała tempa wraz z sukcesywnym wprowadzaniem po I wojnie światowej taśm produkcyjnych i masowego zatrudniania masarzy z całej okolicy. Już w latach międzywojennych o naszym zakładzie stało się głośno w Europie. Krotoszyn przed wojną słynął z takich wiktuałów, jak szynki, bekony, balerony i polędwice. Produkowany tutaj bekon, a więc najwyższej jakości boczek pozyskiwany ze schabu (tzw. back bacon), masowo eksportowany był do Wielkiej Brytanii, gdzie z powodzeniem konkurował z produktami z innych części świata. Z czasem doświadczenie zdobyte przy produkcji bekonów zaprocentuje opracowaniem krotoszyńskiego mięsnego hitu wszechczasów, czyli wędzonki krotoszyńskiej. W latach powojennych Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego zostały znacjonalizowane, a w późniejszym okresie (lata 60. i 70.) poważnie zmodernizowane i rozbudowane. Na przestrzeni 31 lat, czyli między 1945 a 1976 rokiem, wielokrotnie zmieniały też nazwę i strukturę organizacyjną. Wystarczy wymienić same nazwy, by złapać się za głowę: Przedsiębiorstwo Państwowe Zakłady Mięsne w Krotoszynie; Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Poznaniu, Zakłady Mięsne w Krotoszynie; Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Krotoszynie; Krotoszyńskie Przedsiębiorstwo Przemysłu Terenowego; Przedsiębiorstwo Państwowe w Krotoszynie; Okręgowe Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Kole, Zakłady Mięsne w Krotoszynie. Po 1989 roku było niewiele lepiej: raz KZPM nazywały się Zakładami Przetwórstwa Mięsnego Sp. z innym razem Przedsiębiorstwem Produkcyjno-Handlowym CJC „Kupiec” w Koźminie Wielkopolskim, a wreszcie Czesław Jagła prowadzący działalność gospodarczą Zakłady Mięsne w Krotoszynie.„Krotoszyn” i „Atalanta” cenionymi markami PRL-u W epoce Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej z sukcesem utrzymywano wysoką jakość produktów marki „Krotoszyn”, znaną z czasów II RP, ale kłopoty aprowizacyjne nie pozwalały w pełni wykorzystać możliwości zakładu i ponadprzeciętnych umiejętności jego wykwalifikowanej kadry, liczonej już w setkach osób. W roku 1965 Krotoszyńskie Zakłady Przemysłu Terenowego Zakład Przetwórstwa (taka nazwa wówczas obowiązywała) były jednym z największych w naszym kraju zakładów przetwórstwa mięsnego, zatrudniającym bez mała 800 pracowników. W skład Zakładów wchodziły rzeźnia, przetwórnia, bekoniarnia i tuczarnia drobiu, a przedmiotem działalności było: ubój żywca, przetwórstwo mięsne, sprzedaż mięsa i przetworów mięsnych, zbiórka produktów ubocznych poubojowych, kontraktacja i skup trzody bekonowej oraz wykonywanie zadań specjalnych, zleconych przez zwierzchnią jednostkę organizacyjną z siedzibą w Poznaniu. Nie dziwi więc fakt, że był to podówczas największy zakład pracy w Krotoszynie, utrzymujący sporą część populacji miasta. Krotoszyńskie zakłady mięsne specjalizowały się w produkcji konserw, których smak znany był w całej Polsce. Produkowano 16 rodzajów konserw, w których zamykano takie cenione przez Polaków potrawy jak flaki, pulpety i bigosy. O strategicznym znaczeniu KZPM przesądzał fakt, że przeważająca większość produkcji – nawet 86 procent – stanowiła produkcja eksportowa trafiająca aż do 14 krajów świata, w tym do USA, Francji, Italii, RFN i Wielkiej Brytanii. W owym czasie szynka konserwowa „Atalanta” pakowana do gustownych kolorowych metalowych opakowań uznawana była przez ekspertów za najlepszą puszkowaną szynkę na świecie. Szybko krotoszyńska „Atalanta” stała się poszukiwanym na polskim rynku i cenionym wiktuałem, będącym w przaśnej komunistycznej rzeczywistości synonimem luksusu. Za największy i kultowy wręcz produkt Krotoszyńskich Zakładów Przetwórstwa Mięsnego aż do końca dni tego przedsiębiorstwa uchodziła produkowana według specjalnej receptury wędzonka krotoszyńska. Była to surowa wędzonka wieprzowa bez skóry, zawierająca w sobie schab oraz fragment boczku, poddawana w czasie produkcji peklowaniu oraz wędzeniu. Recepturę tego specjału technologowie żywności z Krotoszyna opracowali na przełomie lat 50. i 60. Niektórzy uznają do dziś wędzonkę krotoszyńską za osolony i podwędzony bekon, czyli boczek wycinany ze schabu, znakomicie nadający się do dań kuchni angielskiej i amerykańskiej. Wędlina ta odznaczała się wyjątkową soczystością i niepowtarzalnymi walorami smakowymi. Z czasem ogólna receptura została udostępniona (sprzedana) innym zakładom mięsnym w Polsce, ale smak wędzonki krotoszyńskiej z Krotoszyna (jak to brzmi!) był nie do podrobienia. Nic dziwnego, że po latach, już w XXI wieku, wędzonka krotoszyńska została wpisana na zastrzeżoną listę produktów regionalnych Wielkopolski. Wielką sławę zdobyła też szynka krotoszyńska zwana „mandoliną”. Mandolina była szynką surową podsuszaną wytwarzaną z całych udźców wieprzowych z kością według wielkopolskich tradycji chłopskich. Niższa zawartość soli nadawała „mandolinie” charakterystyczny łagodny słodkawy smak. Szynka ta znakomicie się sprzedawała w kraju i za granicą, słusznie uchodząc za poważnego konkurenta znanej na całym świecie włoskiej szynki jak inne znaczące zakłady mięsne w PRL, KZPM, choć specjalizowały się w przetwórstwie wieprzowiny, zajmowały się również przetwarzaniem dziczyzny i drobiu. Wysoko cenione na rynku były krotoszyńskie pasztety drobiowe i podwędzana wątrobianka, produkowana na wzór niemiecki na bazie wątroby wieprzowej oraz tłuszczu z podgardla z dodatkiem majeranku, ziela angielskiego i gałki muszkatołowej. Nie da się ukryć, że lata dyktatury komunistycznej (1944-1989) były jednocześnie najbardziej produktywnym i najlepszym czasem dla krotoszyńskiego przemysłu mięsnego. To wtedy wypromowano i utrwalono markę „Krotoszyn” wśród konsumentów. Było to możliwe dzięki rygorystycznemu przestrzeganiu Polskich Norm dotyczących zawartości mięsa w produkcie i sposobu jego obróbki. W nowej rzeczywistości ustrojowej rygory poluzowano, co w ostateczności doprowadziło do upadku tak marki, jak i samych przebłyski najwyższej jakościPo 1989 roku zakłady ponownie przeszły w ręce prywatne. Od 1991 roku przez kilka lat działały pod nazwą Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Handlowe CJC „Kupiec” w Koźminie Wielkopolskim. Firma jednak padła u progu lat dwutysięcznych. Tak więc ostatnim właścicielem KZPM okazał się Czesław Jagła, który przekształcił zakład w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Powołano do życia 4-osobową radę nadzorczą, jednak tylko wtajemniczeni wiedzieli, kto z imienia i nazwiska krył się pod inicjałami jej członków: i Wiadomo jednak, że w latach 2002–2006 wiceprezesem zarządu odpowiedzialnym za skup, zaopatrzenie, technologię i produkcję był Grzegorz Gęsiarek, który pod koniec swojej kariery w ZPM objął stanowisko dyrektora handlowego (marzec–listopad 2006). Na początku XXI w., w okolicach roku 2000, krotoszyńska fabryka funkcjonowała pod pełną nazwą: Krotoszyn Zakłady Mięsne Sp. z Zakłady Przetwórstwa latach dziewięćdziesiątych i na początku lat dwutysięcznych prywatna już teraz firma zatrudniała do 650 osób, posiadała własną bazę magazynową na terenie miasta oraz sieć sklepów firmowych i patronackich na terenie całego kraju oferujących w sprzedaży ponad 200 różnych asortymentów (inaczej mówiąc: wyrobów). Półtusze zwierzęce dostarczała w pierwszej kolejności wchodząca w skład konsorcjum rzeźnia w Ostrowie Wielkopolskim oraz pomniejsze ubojnie z okolicy. Dzięki długoletniej tradycji opracowywania ciekawych receptur krotoszyńskie zakłady mogły pochwalić się uzyskaniem i wdrożeniem w życie wielu certyfikatów jakości mięsa (dotyczyło to również systemów zarządzania). Dzięki temu wyroby z naszego miasta eksportowano do krajów Unii Europejskiej, Europy Wschodniej oraz do Stanów Zjednoczonych. Obroty KZPM oscylowały w owym czasie w granicach nawet 84 milionów złotych. O tym, jak ważne dla kraju i naszego regionu były Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego niech świadczy fakt, że w 2001 roku uzyskano certyfikat normy obronnej, dzięki któremu wyroby firmy były kupowane przez polską armię oraz Agencję Rezerw Materiałowych, dbającą o gromadzenie zapasów żywności dla wsparcia ludności i gospodarki w sytuacjach kryzysowych i wojennych. To najlepiej świadczy o tym, jakim zaufaniem cieszyły się krotoszyńskie wędliny i inne przetwory w oczach polskiego konsumenta jeszcze przed dekadą. Fuzja umiejętnościPo zdobyciu Lublina przez wojska sowieckie, już we wrześniu 1944 roku nowe komunistyczne polskie władze podjęły decyzję o otworzeniu czteroletniego Gimnazjum i trzyletniego Liceum Technologiczno-Chemicznego z rozszerzonym programem nauki chemii. Program nauczania pozostał w zasadzie bez zmian i opierał się niemal w całości na założeniach przedwojennych. Po kilku latach, we wrześniu 1950 roku, zarządzeniem Ministerstwa Przemysłu Rolnego i Spożywczego Centralny Zarząd Szkolenia Zawodowego utworzył w tym mieście Państwową Szkołę Przemysłu Mięsnego. W jej skład wchodziło powstałe we wrześniu 1941 roku z inicjatywy wspaniałego pedagoga i patrioty inż. Władysława Borodajko Technikum Przemysłu Mięsnego. Dyrektorem szkoły był w owym czasie Zygmunt Boluk. Ze względu na poważne kłopoty lokalowe po kilku miesiącach funkcjonowania Technikum Przemysłu Mięsnego wydzielono ze struktur lubelskiej szkoły i przeniesiono do Łodzi, a następnie, już w roku 1951, do Krotoszyna. Od tej pory – aż do 2006 roku – ok. 30 absolwentów rocznie opuszczało mury Technikum, znajdując natychmiast zatrudnienie w Krotoszyńskich Zakładach Przetwórstwa Mięsnego, stale powiększających swoją produkcję, skierowaną przede wszystkim na eksport. Należy przy tym pamiętać, że w epoce PRL absolwenci szkół zawodowych mieli pierwszeństwo przy przyjmowaniu do pracy, co dzisiaj wydaje się czymś zupełnie niepojętym. Warto podkreślić, że uczniowie krotoszyńskiego Technikum Przetwórstwa Mięsnego w pełni zasługiwali na to, by pracę w zawodzie znajdować natychmiast po opuszczeniu murów szkoły. Wyselekcjonowane zespoły uczniów wielokrotnie zajmowały bowiem pierwsze miejsce w kraju w Ogólnopolskim Konkursie Wiedzy z Zakresu Technologii Mięsa (1987, 1988, 1996, 1998, 2002, 2004, 2005, 2006); wyróżnienie to przypadło też w udziale kilku uczniom występujących w konkursie indywidualnie. W 1998 roku szkoła zdobyła trzecie miejsce w kraju w Olimpiadzie Wiedzy o Przetwórstwie Żywności. Jak więc widać, od samego początku istnienia w naszym mieście przemysłu mięsnego dbano o kształcenia kompetentnych kadr dla największego zakładu pracy, jakim były przez całe dekady Zakłady Mięsne w krotoszyński – przedwojenny hit eksportowyProdukcja mięsna w Krotoszynie szybko nabierała tempa wraz z sukcesywnym wprowadzaniem po I wojnie światowej taśm produkcyjnych i masowego zatrudniania masarzy z całej okolicy. Już w latach międzywojennych o naszym zakładzie stało się głośno w Europie. Krotoszyn przed wojną słynął z takich wieprzowych wiktuałów, jak szynki, bekony, balerony i polędwice. Nad ich unikatową jakością czuwali absolwenci funkcjonującego od 1919 roku Wydziału Rolniczo-Leśnego Uniwersytetu Poznańskiego, który działał nawet pod okupacją niemiecką od 1942 roku w ramach tajnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich. Produkowany w Krotoszynie bekon – a więc najwyższej jakości boczek pozyskiwany ze schabu (tzw. back bacon), lecz pozbawiony cenionej na polskim rynku sporych rozmiarów otoczki tłuszczowej – masowo eksportowany był do Wielkiej Brytanii, gdzie z powodzeniem konkurował z produktami z innych części świata. Krotoszyński bekon produkowany był w ilości ok. 2 tys. ton rocznie i dostarczany koleją do portu w Gdyni, skąd był transportowany statkami do Anglii i Szkocji. W latach powojennych Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego zostały znacjonalizowane, a w późniejszym okresie (lata 60. i 70.) poważnie zmodernizowane i rozbudowane. Na przestrzeni 31 lat, czyli między 1945 a 1976 rokiem, wielokrotnie zmieniały też nazwę i strukturę organizacyjną. Wystarczy wymienić same nazwy, by złapać się za głowę: Przedsiębiorstwo Państwowe Zakłady Mięsne w Krotoszynie; Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Poznaniu, Zakłady Mięsne w Krotoszynie; Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Krotoszynie; Przedsiębiorstwo Państwowe w Krotoszynie; Okręgowe Przedsiębiorstwo Przemysłu Mięsnego w Kole, Zakłady Mięsne w Krotoszynie. Po 1989 roku było niewiele lepiej: raz KZPM nazywały się Przedsiębiorstwem Państwowym Zakłady Mięsne w Krotoszynie Sp. z (do 1994 roku), innym razem Przedsiębiorstwem Produkcyjno-Handlowym CJC „Kupiec” w Koźminie Wielkopolskim, a wreszcie Czesław Jagła prowadzący działalność gospodarczą Zakłady Mięsne w na pulsie, czyli jakość ponad wszystkoOd 1962 r. Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego (KZPM) stale współpracowały z Wydziałem Technologii Rolno-Spożywczej przy Wyższej Szkole Rolniczej i Akademii Rolniczej w Poznaniu (obecnie Uniwersytet Przyrodniczy), a później z kierowanym przez prof. Wincentego Pezackiego Instytutem Technologii Mięsa. Warto przy tym pamiętać, że jako samodzielna uczelnia WSR funkcjonowała dopiero od 1951 r., choć jej początki to 1870 r., kiedy to w Żabikowie pod Poznaniem August Cieszkowski pod tą samą nazwą założył jedyną wyższą uczelnię na ziemiach polskich pod zaborem pruskim (została zlikwidowana po 7 latach). Normy jakościowe, którym w owym czasie musiały sprostać eksportowe produkty mięsne, były bardzo wyśrubowane. Amerykanie na przykład wymagali, by ilość wody w szynce nie przekraczała 3 proc. (sic!). Dlatego też na przestrzeni 45 lat istnienia PRL stale dbano o podnoszenie kwalifikacji zawodowych wszystkich pracowników. Trzymano rękę na pulsie, by nie stracić zaufania importerów. Co kwartał lub minimum raz na pół roku w Warszawie odbywała się narada produkcyjna z udziałem przedstawicieli wiodących zakładów mięsnych, na której omawiano zagadnienia dotyczące jakości produktów mięsnych kierowanych na eksport, wyznaczano obowiązujące standardy produkcji oraz wysłuchiwano uwag importerów. W naradach produkcyjnych KZPM zawsze reprezentowali majster, brygadzista i zastępca dyrektora ds. produkcji. Z kolei co rok lub raz na 2 lata dyrektor generalny i majster udawali się do odbiorców w USA i Anglii, gdzie przyjmowali uwagi dotyczące produktów i zapoznawali się z najnowszymi trendami na rynku. Współpraca instytucjonalna z zagranicą rozwijała się jeszcze w latach osiemdziesiątych XX w., kiedy to nawiązano kontakty z Kombinatem Przetwórstwa Mięsnego w Erfurcie (ówczesna NRD, land Saksonia). Począwszy od 1987 r. co roku do Erfurtu udawała się 4-osobowa delegacja, która na miejscu poznawała nowe technologie [np. uboju świń w rzeźni zlokalizowanej w Karl-Marx-Stadt (obecnie Chemnitz)] oraz wymieniała się z niemieckimi kolegami doświadczeniami. W skład delegacji wchodzili: dyrektor, gł. technolog, mechanik i związkowiec z CRZZ. Ten ostatni był o tyle kluczowy, że KZPM prowadziły z Kombinatem w Erfurcie również wymianę młodzieży oraz organizowały wczasy pracownicze. Jak więc widać, praca na rzecz importu odbywała się na wysokich obrotach i w ścisłym reżimie technologicznym. O tym, jaką wagę przywiązywano do jakości świadczy fakt, iż w KZPM wydawano nawet własny specjalistyczny biuletyn zawierający ważne dla zakładu i branży mięsnej informacje.„Krakus” najcenniejszą marką PRL Swoją markę zakłady mięsne w Krotoszynie wypracowały już w latach międzywojennym, kiedy to eksport bekonu i szynek do Anglii i USA osiągnął znaczne rozmiary. Tę tendencję utrzymano w latach tużpowojennych. Między 1945 a 1951 r. (która to data wydaje się dla naszego miasta i zakładów mięsnych kluczowa z kilku względów) odtworzono moce produkcyjne, zatrudniono absolwentów poznańskich uczelni i krotoszyńskich zawodówek, podnoszono jakość produktów oraz starano się odzyskać utracone na pewien czas rynki angloamerykańskie. Podjęto współpracę ze środowiskami polonijnymi, które mogły pomóc przebić się na wymagający rynek amerykański; zresztą Krotoszyn w latach PRL słynął z tego, że obok Jasła i Moniek był największym ośrodkiem emigracji do Ameryki. Niemal każda krotoszyńska rodzina miała „wujka w Ameryce”, co naturalnie oznaczało, iż mogli oni lobbować na rzecz specjałów z krotoszyńskich zakładów lutym 1951 r. powstało specjalizujące się w eksporcie mięsa przedsiębiorstwo państwowe Centrala Importowo-Eksportowa Artykułów i Przetworów Pochodzenia Zwierzęcego „Animex”. Był to największy w Polsce eksporter mięsa, który natychmiast podjął szeroką współpracę z Krotoszynem. „Animex” już w 1950 r. zarejestrował w USA markę „Krakus”, pod którą kryła się najwyższej jakości szynka konserwowa peklowana w ozdobnych puszkach o pojemności 3 lbs (1,4 kg) i 5 lbs (2,26 kg). Legendarna jakość, kolorowe tłoczone etykiety oraz charakterystyczny trójkątny kształt metalowego opakowania sprawiały, że słynna „mandolinka” z Krotoszyna zawierająca w puszce aż 80 proc. mięsa szybko stała się w PRL synonimem luksusu i niepowtarzalnego smaku. Zresztą szynki konserwowe z Krotoszyna wypuszczano na rynki USA i Kanady również w krótkich „kolekcjonerskich” seriach, zwanych „Atalanta” i „Polka”. W latach sześćdziesiątych szynki te uznawane były przez ekspertów za najlepsze puszkowane szynki na świecie! Warto zauważyć, że od 1994 r. „Animex” SA nadal z powodzeniem wytwarza i sprzedaje szynkę „Krakus”, rygorystycznie trzymając się przy tym receptury i jakości mięsa znanych jeszcze z ton wieprzowiny na eksportW latach osiemdziesiątych, w szczytowym okresie rozwoju Zakładów Mięsnych w Krotoszynie, na eksport – który stanowił co najmniej 70–80 proc. produkcji – wysyłano do 10 tys. ton różnych przetworów z wieprzowiny. Trafiały one do 14 krajów świata, przede wszystkim do Anglii i USA, ale również do RFN, Francji i Italii. Zdarzyło się nawet podczas kryzysu rakietowego z 1962 r., kiedy świat stanął na progu III wojny światowej, że z rozkazu władz centralnych PRL krotoszyńskie konserwy trafiły na Kubę w ramach „bratniej pomocy”!Najważniejszym krotoszyńskim wyrobem eksportowym był bekon (uszlachetniony boczek z elementami schabu). Trafiał on na rynek angielski i szkocki. Rocznie produkowano go do ton. Początkowo były to półtusze całe, bez głów i nóg, ale z czasem zaczęto przetwarzać je w poszczególne asortymenty: szynki surowe peklowane ze skórą (gammons), bekon środkowy (middles) – z niego wywodziła się późniejsza wędzonka krotoszyńska – i segment produkcji eksportowej stanowiły szynki w puszce typu mandolina (trójkątne) i blok (prostokątne). Wysyłano ton rocznie gotowego produktu, głównie pod marką „Krakus” oraz „Atalanta” i „Polka”. Szynki puszkowane trafiały do USA i czasami do kolei wyłącznie do Anglii trafiały krotoszyńskie wędliny. Mowa tu o kiełbasie dębowieckiej czarnej, kiełbasie beskidzkiej, szynce rolowanej i kabanosach. W ciągu roku, w zależności od wielkości zamówień, produkowano tych specjałów od 600 do 800 ton. Ostatnim ważnym segmentem eksportowej produkcji mięsnej w zakładach krotoszyńskich były konserwy marki „Krakus”, „Krotoszyn” i „PEK”. Były to: szynka mielona (PEK Chopped Pork, Chopped Pork Gold), gulasz angielski, mielonka wieprzowa, turystyczna luksusowa. Dziennie wytwarzano tych konserw, najczęściej o gramaturze 200 g, około 3–4 ton, co w skali roku dawało maksymalnie krotoszyńska tylko na polski rynekProdukcja na rynek krajowy była dużo skromniejsza. Obejmowała ona przede wszystkim wędliny. Ich produkcja stale rosła: od ok. 800 ton rocznie w latach 60. i 70., do ok. ton w połowie lat 80. XX w. Dziennie wytwarzano od 8 do 10 ton wędlin, które kierowano głównie na rynek lokalny. Były to kiełbasy surowe, podwędzane i parzone, szynki drobno mielone i surowe, szynki rolowane, boczek, schab wędzony, baleron, metka wędzona, polska surowa, kiełbasa biała, kiełbasa zwyczajna, polędwica sopocka, kabanosy. Asortyment wędlin obejmował 14 produktów. Za największy i kultowy wręcz produkt krajowy Krotoszyńskich Zakładów Przetwórstwa Mięsnego aż do końca dni tego przedsiębiorstwa uchodziła produkowana według specjalnej receptury wędzonka krotoszyńska. Była to surowa wędzonka wieprzowa bez skóry, zawierająca w sobie schab oraz fragment boczku, poddawana w czasie produkcji peklowaniu oraz wędzeniu. Recepturę tego specjału technologowie żywności z Krotoszyna opracowali na przełomie lat 50. i 60. Niektórzy uznają do dziś wędzonkę krotoszyńską za osolony i podwędzony bekon, czyli boczek wycinany ze schabu, znakomicie nadający się do dań kuchni angielskiej i amerykańskiej. Wędlina ta odznaczała się wyjątkową soczystością i niepowtarzalnymi walorami smakowymi. Z czasem ogólna receptura została udostępniona innym zakładom mięsnym w Polsce, ale smak wędzonki krotoszyńskiej z Krotoszyna (jak to brzmi!) był nie do podrobienia. Nic dziwnego, że po latach, już w XXI wieku, wędzonka krotoszyńska została wpisana na zastrzeżoną listę produktów regionalnych Wielkopolski. Wędzonki krotoszyńskiej wytwarzano niewiele, stanowiła ona nie więcej niż pół procenta rocznej produkcji. Oznacza to, że w ciągu roku produkowano jej ok. 30 ton z przeznaczeniem wyłącznie na rynek polski. Podobnie jak inne znaczące zakłady mięsne KZPM, choć specjalizowały się w przetwórstwie wieprzowiny, zajmowały się również w niewielkiej skali przetwarzaniem drobiu. Zajmował się tym od lat siedemdziesiątych oddział KZPM w Rawiczu, specjalizujący się w produkcji pasztetów. Wysoko cenione na rynku były krotoszyńskie pasztety drobiowe (słynny Pasztet Krotoszyński) i podwędzana wątrobianka, produkowana na wzór niemiecki na bazie wątroby wieprzowej oraz tłuszczu z podgardla z dodatkiem majeranku, ziela angielskiego i gałki muszkatołowej. Najważniejsi są ludzie: od Baumgarta do BorodajkiDlaczego Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego były i są tak ważne dla naszej społeczności? Odpowiedź jest w zasadzie prosta: to był i jest kawałek naszej historii. Historii miasta i mieszkających tutaj ludzi. Trudno pogodzić się z tym, że kiedyś nazwa naszego miasta kojarzyła się w całej Polsce i w najważniejszym kawałku świata, jakim są Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia, z najwyższą jakością mięsnych wiktuałów, a teraz jest tylko czczym wspomnieniem. Zakłady upadły, marki sprzedano a miasto w nowej rzeczywistości ustrojowej nie ma z tego nic. Zostały wspomnienia i nieutulony żal… Markę Krotoszyna tworzyli przede wszystkim ludzie. I o tym trzeba pamiętać zawsze. Nie byłoby przemysłu mięsnego w Krotoszynie, gdyby nie wybitni przedsiębiorcy, pedagodzy, mistrzowie produkcji, dyrektorzy, masarze… Chłopcy z więc podsumować 120-letnie dzieje tych ludzi. Na początku był Oswald Baumgart, założyciel drugiego pod względem wielkości browaru w mieście. Założył go w Roku Pańskim 1867. Stosunkowo szybko doszedł jednak do wniosku, że w tej dziedzinie nie da rady dużo sprawniejszym konkurentom z Ziemi Krotoszyńskiej. Zmienił tedy profil produkcji. Sprzedał budynki browaru i na ich miejsce powstały w 1886 roku Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego. Od tego czasu niezmiennie Krotoszyn kojarzył się będzie z przemysłem mięsnym i browarnictwem. W tym samym mniej więcej czasie zaczął swoją wielką pedagogiczną przygodę wybitny poznański przyrodnik August Cieszkowski, który w roku 1870 w Żabikowie pod Poznaniem założył pierwszą i jedyną pod zaborem pruskim uczelnią, czyli Wyższą Szkołę Rolniczą im. Haliny. Szkoła ta przetrwała zaledwie 7 lat, a mimo to zdążyła wykształcić spore grono fachowców, którzy zasilili kadry dla Krotoszyna na następnych kilkadziesiąt lata okryte są mgłą tajemnicy. Wiadomo, że nasz przemysł mięsny w latach od 1910 do 1939 dynamicznie się rozwijał. Działały szkoły zawodowe i średnie, zdobywaliśmy nowe rynki zbytu, w tym w Anglii, Niemczech i USA. Była to jednak zasługa zaradnych krotoszynian, a nie państwa polskiego jako takiego. To samo mogą o „kooperacji” z ówczesnymi warszawskimi władzami centralnymi powiedzieć Ślązacy z Dolnego i Górnego Śląska. W latach okupacji niemieckiej 1939—1945 tradycje nauki o produkcji i przetwarzaniu mięsa były stale podtrzymywane, nawet za cenę terrorystycznych represji. W owym czasie, za zgodą władz nazistowskich, w nakładach sięgających w skali kraju nawet 600 tys. sztuk, wydawano dla uczniów szkól podstawowych i zawodowych regularne pisma, takie jak „Ster” i „Mały Ster”, a następnie „Życie i Zawód”. Redaktorem tych wspaniałych czasopism, mających na celu zastępowanie przedwojennych podręczników, był prof. Feliks Burdecki, doktor matematyki, fizyk i propagator w tym czasie, jednak głownie w Warszawie, o czym nie można w żadnym wypadku zapominać, podziemny i tajny Uniwersytet Ziem Zachodnich (1940—1944), z jego wydziałami przyrodniczymi. Uczelnia ta grupowała znakomitych nauczycieli zawodu, którzy częstokroć narażali życie, by przekazać wiedzę swoim wychowankom. Tę szkołę wyższą ukończyło kilkuset absolwentów, którzy wnet, po zakończeniu II wojny światowej, zasilili krotoszyńskie zakłady swoją do przecenienia jest rola, jaką w rozwoju krotoszyńskiego przemysłu mięsnego odegrał inż. Władysław Borodajko, założyciel Prywatnej Szkoły Chemicznej (Chemische Schule). Placówka powstała w 1941 roku w Lublinie (Generalne Gubernatorstwo), a następnie, kierowana już do końca wojny przez inż. Władysława Borysiuka, przeniesiona została do Łodzi, by pod zmienioną nazwą Technikum Przetwórstwa Mięsnego trafić w 1951 roku do Krotoszyna. Losy założyciela, inż. Borodajko, są niepewne: wszystko wskazuje na to, że przez kilka lat był on internowany w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, podobnie jak dziesiątki innych wybitnych osobistości. Temat ten wymaga dalszych pogłębionych badań i solidnej kwerendy. Złota epoka: Stankowski, Perski, Nawrocki Powojenne zniszczenia wymagały siłą rzeczy sporego nakładu sił i środków, celem ich usunięcia. Poznań leżał w gruzach po barbarzyńskim sowieckim szturmie, sam Krotoszyn ucierpiał niewiele, choć rozwój miasta został na szereg lat zahamowany. Warto sobie uzmysłowić, że w roku 1945 w skali całego kraju zaledwie ok. 100 tysięcy osób mogło poszczycić się wykształceniem średnim i wyższym. To pokazuje, jaka była skala problemów, z jakimi wówczas Polska się zmagała. Nowe komunistyczne władze w ramach radykalnej rewolucji społecznej lat 1944–1956, której Polacy mocno się opierali, mającej na celu w pierwszej kolejności forsowną industrializację zacofanego rolniczego kraju, wykształciły do połowy lat pięćdziesiątych aż 900 tysięcy magistrów, nie licząc absolwentów reaktywnych liceów i funkcjonujących jeszcze przez pewien czas gimnazjów. To właśnie ta armia zawdzięczających komunizmowi swój awans społeczny młodych ludzi z powodzeniem zasiliła kadry przemysłowe, w tym w przemyśle zimy 1945 roku do końca lat czterdziestych Zakłady Mięsne w Krotoszynie znajdowały się w rękach przedwojennych właścicieli. Niestety, wraz z zaostrzeniem walki z niedobitkami kapitalizmu zakłady zostały im bezprawnie odebrane i upaństwowione. Walkę o odzyskanie utraconego majątku potomkowie przedwojennych właścicieli podjęli w 1994 roku, na fali zmian własnościowych, lecz starania te zakończyły się roku 1952 stanowisko dyrektora Krotoszyńskich Zakładów Przetwórstwa Mięsnego objął Kazimierz Stankowski, który przyjechał do Krotoszyna z Tarnowa. Zakładami kierował do 1957 roku. To czas odnawiania produkcji, nawiązywania przerwanych więzi z kontrahentami z zagranicy oraz z uczelniami wyższymi (tutaj nieoceniona jest rola prof. Wincentego Pezackiego z Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu), kompletowania floty samochodowej i rozbudowy zabudowy fabrycznej, jak również scalania w jeden organizm rozrzuconych w całym regionie elementów późniejszej infrastruktury KZPM (wytwórnia konserw w Rawiczu, rzeźnia w Ostrowie Wlkp., baza samochodowa w Kępnie itd. itp.). Pełne moce produkcyjne KZPM jako samodzielne zakłady państwowe zaczęły wykorzystywać dopiero w epoce Perskiego. Nazwa tego okresu pochodzi od nazwiska zajmującego w latach 1957–1982 stanowisko dyrektora generalnego Mariana Perskiego (1917–2006). Ten pochodzący z Ostrzeszowa absolwent Wyższej Szkoły Handlowej w Poznaniu (1936), członek Korporacji Akademickiej Gedania Posnaniensis, odznaczany orderem „Virtuti Militari” i Krzyżem Walecznych żołnierz kampanii wrześniowej 1939 roku, więzień sowieckich obozów koncentracyjnych w rejonie Workuty, dowódca plutonu czołgów w II Korpusie Polskim gen. Andersa, uczestnik bitew pod Monte Cassino i Loretto, gdzie został ranny, po demobilizacji w stopniu kapitana rezerwy w 1947 roku powrócił do kraju i swoje nieprzeciętne talenty w pełni ujawnił „dowodząc” przez ćwierć wieku tak skomplikowaną strukturą ludzką, jak Krotoszyńskie Zakłady Mięsne. Do Krotoszyna trafił w 1957 roku po 10 latach pracy w zakładach mięsnych w Obornikach Wlkp. i Poznaniu. Z zawodu odszedł w lutym 1982 roku, oddając się pracy społecznej aż do 26 lutego 2006 roku, kiedy zmarł na ciężką chorobę. Wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku zszokowało polskie społeczeństwa. Obeszło się bez nieszczęść w samym Krotoszynie. Nie odnotowano tu strajków ani zamieszek. Spokój panował też w zakładach mięsnych, które w przeciwieństwie np. do piekarni, nie zostały zmilitaryzowane. W lutym 1982 roku fotel dyrektora KZPM objął Stefan Nawrocki, który piastował to stanowisko aż do sierpnia 1992 roku, przeprowadzając zakład przez najtrudniejsze czasy gospodarki wojennej i transformacji ustrojowej, związanej z redukcją zatrudnienia, sprzedażą mienia zakładów, likwidacją przywilejów pracowniczych i szeregiem trudnych decyzji rynkowych. W latach późniejszych, po 1992 roku, Stefan Nawrocki został prezesem powstałej w 1990 r. Polskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa oraz prezesem Przedsiębiorstwa Ceramiki Budowlanej Cerabud w Krotoszynie (późniejszy Cerabud SA). Był prominentnym członkiem Klubu Przedsiębiorców Ziemi Krotoszyńskiej i z jego ramienia startował w wyborach samorządowych. Obecnie przebywa na emeryturze. Poczet dyrektorów Krotoszyńskich Zakładów Przetwórstwa Mięsnego zamykają: Jerzy Rauchut (sierpień–listopad 1992), Wojciech Dudek (listopad 1992–październik 1993), komisarz Dariusz Pluta (listopad 1993–luty 1994) i ponownie Jerzy Rauchut, który jako ostatni dyrektor zakładów państwowych funkcjonujących w formule spółki z ograniczoną odpowiedzialnością przeprowadził w lutym 1994 roku fuzję KZPM z Przedsiębiorstwem Produkcyjno-Handlowym CJC „Kupiec” z Koźmina Wlkp., którego właścicielem był Czesław Jagła, doprowadzając do powstania firmy o nazwie Krotoszyn Zakłady Mięsne Sp. z Zakłady Przetwórstwa Mięsnego. Zgody na używanie w nazwie prywatnej firmy słowa „Krotoszyn” wyraziła ówczesna Rada zakład w okolicyKrotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego odgrywały w życiu społecznym Krotoszyna i okolic kluczową rolę. Znalazło tu na przestrzeni powojennych 45 lat zatrudnienie tysiące ludzi. Zgodnie z doktryną komunistyczną KZPM miały strukturę kombinatu, grupującego kilkanaście zakładów o różnym charakterze. Były to: rzeźnie, przetwórnia, bekoniarnie, punkty skupu, baza samochodowa, zakład produkcji konserw, tuczarnie, warsztaty mechaniczne, kotłownie, wreszcie administracja, sklepy i ośrodek wypoczynkowy w Mrzeżynie k. Kołobrzegu. Warto sobie uzmysłowić, że np. skupu trzody chlewnej dokonywano na terenie 8 powiatów: krotoszyńskiego, jarocińskiego, rawickiego, gostyńskiego, ostrowskiego, kępińskiego, odolanowskiego i ostrzeszowskiego. Siła oddziaływania w regionie była potężna. Zatrudnienie w kombinacie stale rosło. W połowie lat 60. wynosiło ono przeszło 800 osób w samym Krotoszynie. Po roku 1970 liczba pracowników się podwoiła. U progu lat 80. w KZPM pracowało ok. 1850 osób (wliczając zakłady mięsne w Kole), przy czym w samym Krotoszynie było to ponad 1000 osób. W 1982 roku struktura zatrudnienia w Zakładach Mięsnych Krotoszyn wyglądała mniej więcej tak: rzeźnie – ok. 180 pracowników, przetwórnia – ok. 620, terenowe punkty skupu – ok. 70, tuczarnie i bekoniarnie – ok. 90, usługi transportowe wraz z warsztatami naprawczymi – ok. 60, obsługa techniczna zakładów (mechanicy, malarze, palacze, elektrycy itp.) – ok. 100, administracja – ok. 30 osób. Do tego należy doliczyć pracowników zakładów terenowych – ok. 100 osób, pracowników samodzielnych rzeźni w Ostrowie Wlkp. i Kościanie – ok. 150 osób oraz personel bazy samochodowej w Kępnie – ok. 250 pracowników. Flota samochodowa nie była zbyt liczna i opierała się o rodzimej produkcji ciężarówki Star i Jelcz. Skup obsługiwało ok. 20 specjalistycznych pojazdów, samochodów-chłodni było od 8 do 10. Wyszkolonych kierowców zatrudniano 35 do obsługi tras i 7 do pracy w warsztatach. To pokazuje, jaką skalę miało przedsięwzięcie pod nazwą Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa rekrutowano z całej okolicy. I tak z Kobylina i Smolic pochodzili członkowie brygady do wykrawania mięsa oraz rzeźnicy. Koźmin z kolei dostarczał fachowców do przetwórni i zakładu produkującego konserwy, natomiast ze Zdun pochodzili utalentowani masarze. Wszyscy oni dojeżdżali do pracy koleją, której sieć połączeń i częstotliwość kursów była ściśle dostosowana do potrzeb i rytmu pracy mieszkańców powiatu krotoszyńskiego. Jednak, co oczywiste, najwięcej pracowników rekrutowano z samego Krotoszyna. Stałą rotację kadr zapewniało Technikum Przetwórstwa Mięsnego, którego absolwenci (co roku ok. 30 osób) znajdowali natychmiast po opuszczeniu murów szkoły zatrudnienie w Zakładach Mięsnych Krotoszyn. Już w trakcie nauki wiązali oni swoją przyszłość z zakładami: odbywali praktyki 5 dni w tygodniu (nie pracowali w soboty) ucząc się zawodu. Zakłady ze swojej strony zapewniały młodzieży odzież ochronną, narzędzia pracy oraz wyżywienie na zakładowej stołówce. Ostatnie próby utrzymania marki i jakościPo 1989 roku zakłady w Krotoszynie ponownie przeszły w ręce prywatne, co definitywnie nastąpiło w 1994 roku. Do tego czasu zakłady działały jako zakłady państwowe w formule spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Od 1991 roku przez kilka lat współpracowano z Przedsiębiorstwem Produkcyjno-Handlowym CJC „Kupiec” w Koźminie Wielkopolskim, stopniowo prywatyzując się. Firma jednak padła u progu lat dwutysięcznych. Tak więc ostatnim właścicielem KZPM okazał się Czesław Jagła, który przekształcił zakład w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Powołano do życia 4-osobową radę nadzorczą, jednak tylko wtajemniczeni wiedzieli, kto z imienia i nazwiska krył się pod inicjałami jej członków: i Wiadomo jednak, że w latach 2002–2006 wiceprezesem zarządu odpowiedzialnym za skup, zaopatrzenie, technologię i produkcję był Grzegorz Gęsiarek, który pod koniec swojej kariery w ZPM objął stanowisko dyrektora handlowego (marzec–listopad 2006).W latach dziewięćdziesiątych i na początku lat dwutysięcznych prywatna już teraz firma zatrudniała do 650 osób, posiadała własną bazę magazynową na terenie miasta oraz sieć sklepów firmowych i patronackich na terenie całego kraju oferujących w sprzedaży ponad 200 różnych asortymentów (inaczej mówiąc: wyrobów). Półtusze zwierzęce dostarczała w pierwszej kolejności wchodząca w skład konsorcjum rzeźnia w Ostrowie Wielkopolskim oraz pomniejsze ubojnie z okolicy. Dzięki długoletniej tradycji opracowywania ciekawych receptur krotoszyńskie zakłady mogły pochwalić się uzyskaniem i wdrożeniem w życie wielu certyfikatów jakości mięsa (dotyczyło to również systemów zarządzania). Dzięki temu wyroby z naszego miasta eksportowano do krajów Unii Europejskiej, Europy Wschodniej oraz do Stanów Zjednoczonych. Obroty KZPM oscylowały w owym czasie w granicach nawet 84 milionów złotych. O tym, jak ważne dla kraju i naszego regionu były Krotoszyńskie Zakłady Przetwórstwa Mięsnego niech świadczy fakt, że w 2001 roku uzyskano certyfikat normy obronnej, dzięki któremu wyroby firmy były kupowane przez polską armię oraz Agencję Rezerw Materiałowych, dbającą o gromadzenie zapasów żywności dla wsparcia ludności i gospodarki w sytuacjach kryzysowych i wojennych. Przypomnijmy przy okazji, że już w latach sześćdziesiątych KZPM produkowały konserwy dla wojska, smalec i słoninę w puszkach o trwałości 4 lat. To najlepiej świadczy o tym, jakim zaufaniem cieszyły się krotoszyńskie wędliny i inne przetwory w oczach polskiego konsumenta jeszcze przed dekadą. Koniec pewnej tradycjiPonownie uruchomiona za czasów AWS Balcerowiczowska strategia „schładzania gospodarki”, a więc wyhamowywania wzrostu gospodarczego, sięgającego pod koniec lat 90. XX wieku niebotycznego z obecnej perspektywy poziomu 7 procent rocznie, szybko doprowadziła do pojawienia się na początku lat dwutysięcznych kłopotów finansowych KZPM. Coraz trudniej było wyegzekwować zaległe płatności, tworzyły się tzw. zatory płatnicze, kiedy „wszyscy wisieli wszystkim”, a banki na gwałt ścigały swoich klientów. Już w 2003 roku pojawiły się symptomy upadku krotoszyńskiej fabryki: zaczęto zwalniać pracowników, których liczba ostatecznie spadła do „zaledwie” 170, rozpaczliwie szukano też inwestora strategicznego, którym miał być – według jednej z koncepcji – któryś z komercyjnych banków. Zdarzały się dramatyczne wystąpienia prezesa i pracowników na sesjach Rady Miejskiej w Krotoszynie, a przyszłość zakładów starła się przedmiotem gier politycznych. W 2005 roku przekonano się, że tzw. polskie banki podtrzymaniem produkcji mięsnej w Krotoszynie nie są zainteresowane, a szansą na przetrwanie okazała się wyłącznie współpraca z firmą ŁAGROM z Ponieca, która za pomocą spółki-córki o nazwie Krotoszyńskie Zakłady Mięsne zaczęła dostarczać do Krotoszyna półtusze zwierzęce, surowce i materiały, a następnie na własny koszt odbierała z Krotoszyna gotowe produkty, w tym konserwy mięsne. Dzięki temu produkcja utrzymała się jeszcze przez kilka miesięcy, by ostatecznie ustać w październiku 2006 roku. Jak na ironię upadłość Krotoszyńskich Zakładów Przetwórstwa Mięsnego jej ostatni właściciel Czesław Jagła ogłosił w 120-lecie powstania zakładów mięsnych w naszym mieście. Ostatnich pracowników zwolniono z przyczyn ekonomicznych dotyczących zakładu pracy, tj. wycofania się inwestora strategicznego, który miał pomóc w modernizacji zakładu i linii produkcyjnych. Wystawiona na sprzedaż nieruchomość po zlikwidowanych Krotoszyńskich Zakładach Przemysłu Mięsnego znalazła nowego właściciela w osobie Wiesława Prusieckiego, który inwestował głównie w centra handlowe. Jego spółka Star City Krotoszyn ogłosiła w 2007 r., że na gruzach zakładów mięsnych powstanie galeria handlowo-usługowa z kinem. Plany te jednak nie zostały zrealizowane nawet w części. Natomiast w całości zburzono budynki jednego z najstarszych i najsławniejszych przedsiębiorstw w naszym mieście. Jedynym po nim śladem jest ocalony dzięki interwencji wojewódzkiego konserwatora zabytków fragment przetwórni przy ul. ofertyMateriały promocyjne partnera
Otwieramy puszki z kukurydzą, odcedzamy na sicie i zbieramy zalewę do miseczki. Płyn z kukurydzy uzupełniamy wodą do objętości 500 ml. Przelewamy do garnka, dodajemy kostkę rosołową i zagotowujemy. Gdy płyn zawrze wyłączamy gaz i wsypujemy żelatynę ciągle mieszając aż do całkowitego rozpuszczenia. Tniemy w słupki szynkę
Lata 70-te PRL-u to okres towarów na kartki, braków w sklepach i tandetnego, zawodnego sprzętu RTV i AGD. Przedmiotem pożądania były towary w Pewexie dostępne za waluty wymienialne. Ceny w Pewexie, mimo że niskie, przekraczały możliwości przeciętnych ludzi. Mimo to Polacy starali się uzbierać na waluty u cinkciarza i kupić modne ubrania, zabawki zachodnich firm, niedostępne gdzie indziej dezodoranty, czy niezawodny sprzęt RTV zachodnich marek. Dowiedz się, jakie towary oferowały sklepy Pewexu w czasach PRL. Jeśli szukasz więcej informacji i ciekawostek historycznych, sprawdź także zebrane w tym miejscu artykuły o PRL. Czym był Pewex w PRL i kto mógł kupić towary z Pewexu Władze ludowe w PRL starały się skupować od obywateli waluty wymienialne, których posiadanie było do 1956 roku nielegalne. Początkowo istniały sklepy walutowe banku PeKaO, w których można było kupić trudno dostępne towary. Pewex, czyli Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego, powstało w 1972 roku z przekształcenia tych sklepów. Cennik w Pewexie ustalano na bazie dolara amerykańskiego, lecz płacić można było wszystkimi walutami oraz bonami walutowymi PeKaO. Jak na kieszeń zwykłego Polaka ceny w Pewexie były dość wysokie. Pewexy działały na zasadzie sklepów duty free, dlatego też ceny w Pewexie były bardzo niskie w porównaniu do cen towarów w krajach zachodnich. Jednak ówczesny przelicznik walut sprawiał, że dla zwykłego Polaka zakupy w Pewexie były prawie niedostępne. Przeciętni ludzie nie byli w stanie zaopatrywać się w Pewexie, a jeśli już to okazjonalne, jeśli dana rzecz była naprawdę niezbędna. Jedynym sposobem pozyskania walut na produkty z Pewexu, był nielegalny zakup walut u cinkciarza lub kogoś znajomego, kto je miał. Cinkciarze z reguły stali pod sklepami Pewexu. Posiadali oni waluty najczęściej od dewizowych turystów, którym bardziej opłacało się wymienić waluty na złotówki u cinkciarza niż w banku. Mimo wysokiego przelicznika oraz niebezpieczeństwa nielegalnej transakcji Polacy próbowali zaopatrzyć się w waluty, na przykład wyjeżdżając do innych demoludów, gdzie przelicznik był bardziej przystępny. Władze ludowe patrzyły przez palce na te transakcje, zaś niebezpieczeństwo polegało na tym, że osoba niedoświadczona mogła zostać oszukana, okradziona, a nawet pobita, jeśli trafiła na oszusta. Towary z Pewexu - najbardziej pożądane produkty w PRL Jakie produkty z Pewexu były obiektem marzeń przeciętnych Polaków Pewex oferował przede wszystkim towary zachodniej produkcji, lecz także polskie towary eksportowe. Jakie produkty można było kupić w Pewexie: artykuły żywnościowe, alkohol i papierosy, ubrania, tkaniny i włóczki, kosmetyki i środki higieniczne, zabawki, artykuły RTV i AGD oraz mikrokomputery, samochody i akcesoria, sprzęt sportowy, materiały budowlane i narzędzia. Zakupy w Pewexie były marzeniem dla każdego. Dreszcz emocji czuło się nawet, odwiedzając sklep, aby tylko popatrzeć na zagraniczne kosmetyki, ubrania, czy zabawki. W PRL fascynacja krajami zachodnimi i ich produktami była ogromna. Uchodziły one za szczyt marzeń i ideał doskonałości, szczególnie że jakość towarów produkcji polskiej i demoludów pozostawiała wiele do życzenia. Zaś w okresie znacznych braków zaopatrzenia, Pewex był jedynym sklepem, gdzie zawsze można było dostać niezbędne towary, jak np. papier toaletowy. Jeśli szukasz więcej ciekawostek, sprawdź także ten artykuł o 10 osobach, które kształtowały opinie Polaków w czasach PRL. Produkty spożywcze w Pewexie Jednym z najczęściej kupowanych towarów w Pewexie były wódki. Najpopularniejsze były Gold Waser, Advokat, whisky Johnnie Walker, francuski szampan czy też hiszpański poncz Jerezano, zaś w czasach alkoholu na kartki także polskie wódki jak Żubrówka czy Żytnia. W Pewexach dostępne było także piwo w puszkach, które teraz stoi w każdym sklepie, a wtedy było niespotykanym rarytasem. Co ciekawe w Pewexie nie obowiązywała sprzedaż alkoholu po 13. Deficytowym towarem na kartki były papierosy, zaś w Pewexach za waluty dostępne były takie marki jak: Marlboro, Dunhill, Lord. W czasach, gdy po wędlinę stało się w długich kolejkach i nie dla każdego wystarczyło, w Pewexie dostępny był polski produkt eksportowy - szynka konserwowa w puszce. Zdarzało się, że w przeciętnych rodzinach szynka ta pojawiała się na święta i smakowała wspaniale. Starsi ludzie kupowali w Pewexach produkty zdrowotne, jak Buerlecithin, Biovital, czy Amol, których nie było w zwykłych aptekach. Dla dzieci szczytem atrakcji była Coca Cola w puszkach oraz gumy McDonald z kolorową historyjką w opakowaniu. Na półkach Pewexów leżały najróżniejsze słodycze, czekolady, kawa, jak również owoce cytrusowe i banany. Ubrania i kosmetyki z Pewexu O ciuchach z Pewexu młody człowiek z PRL mógł sobie tylko pomarzyć. Dla ówczesnych nastolatków szczytem marzeń były spodnie jeansowe, Levisy, Wranglery, Rifle, czy Montany. Oryginalne można było kupić tylko w Pewexie, zaś podróbki na bazarze, choć tu i tu cena przekraczała budżet rodziców. W Pewexach królowały także tkaniny jak grempliny, jedwabie, sztuczne futerka. Wtedy prawie każda kobieta umiała szyć, a własnoręcznie uszyty ciuch wychodził taniej. Szczytem marzeń była wełna moherowa oraz sweterki szetlandy. Każda dziewczyna marzyła o tym, aby zrobić sobie na drutach puchaty sweterek z moheru, lub choćby czapkę. Co ciekawe w Pewexie można było kupić, niedostępne w innych sklepach, peruki. Pewexy nie były sklepami samoobsługowymi. Towary z Pewexu podawał sprzedawca, zaś ubrania były ładnie poukładane na półkach sklepowych lub leżały pod oszkloną ladą. Atrakcyjnym asortymentem Pewexu były kosmetyki i dezodoranty. Szczególną popularnością cieszyły się kosmetyki Chanel i Max Factor. W zwykłych sklepach dezodoranty właściwie nie istniały, zaś w Pewexie oferowano pachnące dezodoranty w sprayu wiodących firm zachodnich. Produkty z Pewexu - zabawki i rozrywka Dla dzieci szczytem marzeń były klocki Lego, samochodziki Matchbox czy lalki Barbie - dostępne tylko w Pewexie. Natomiast dla młodzieży i dorosłych marzeniem był sprzęt elektroniczny i grający. Była to epoka magnetofonów i walkmenów na kasety. Telewizory kolorowe dopiero wchodziły na rynek. Sprzęt polskiej produkcji należało upolować w sklepie, stojąc w długich kolejkach lub biegając od sklepu do sklepu o 11 rano. Ówczesny sprzęt był tak zawodny, że każdy drżał czy się za chwilę nie zepsuje. Z naprawą też nie było łatwo, gdyż terminy naprawy były długie i częso po miesiącu oczekiwania otrzymywało się z powrotem nienaprawiony sprzęt, bo “nie ma części”. Dobrej jakości sprzęt zagraniczny, który się nie psuł, można było kupić tylko w Pewexie. Królowały takie marki jak Panasonic czy Sharp. Pewex był też jedynym źródłem nowoczesnego sprzętu jak magnetowidy czy mikrokomputery. Cennik sprzętu RTV przekraczał możliwości przeciętnego Polaka. Aby kupić TV lub magnetowid w Pewexie należało zbierać wiele miesięcy czy lat. Czy ten artykuł był dla Ciebie pomocny? Dla 98,2% czytelników artykuł okazał się być pomocny Emgw.
  • b5ax7vbqps.pages.dev/37
  • b5ax7vbqps.pages.dev/57
  • b5ax7vbqps.pages.dev/75
  • b5ax7vbqps.pages.dev/67
  • b5ax7vbqps.pages.dev/91
  • b5ax7vbqps.pages.dev/59
  • b5ax7vbqps.pages.dev/65
  • b5ax7vbqps.pages.dev/60
  • szynka w puszce prl