Ale później nie rozpaczajcie jeśli się okaże, że Wasza postać to skarlały sodomita o fetyszystycznych skłonnościach do koprofili który dodatkowo ukradł właśnie coś, czego szuka armia Stanów Zjednoczonych oraz kosmici, u których zadłużył się na spłatę weksli u swej koszmarnie grubej, dzieciatej żony Smoczycy. Lub podobnie
ZACZNIJCIE PROWADZIĆ TE SWOJE ZASRANE PSY NA SMYCZY. Boże. W tym kraju zawsze musi dojść do tragedii, inaczej powie ci taka, że przecież nic się nie stało! To nic, że mój pies znowu nie będzie umiał przejść obok innego, i to nic, że prawie mi go zagryzł. #gdynia #sopot #trojmiasto #psy Dbaj o przyjaciela tak, jak o własnego brata. Brata, który zawsze ma dla Ciebie pełne zaufanie. Brata, który będzie z Tobą, cokolwiek się stanie. ( Jacques :D ) Pit and the Pendulum/ Studnia i wahadło (1961) Do pałacu bogatego szlachcica Nicolasa Mediny przybywa jego szwagier targany wątpliwościami co do okoliczności śmierci swojej młodej siostry. Po dotarciu na miejsce zastaje Nicolasa pogrążonego w rozpaczy, ale dopiero po ujawnieniu faktów związanych ze śmiercią jego żony, szlachcic popada w szaleństwo. Wszystko wskazuje na to, że piękna Elizabeth została pochowana żywcem. „Studnia i wahadło” to kolejna produkcja Rogera Cormana powstała w oparciu o prozę Edgara Allana Poego. Chyba żaden inny reżyser nie potrafił wyciągnąć z twórczości Poego, co Corman. Swoją drogą, sędziwy dziś reżyser obchodził ostatnio 91 urodziny. Jak w wielu przypadkach Cormanowskich adaptacji scenariusz filmu bardzo różni się od pierwowzoru, czyli opowiadania Poego. Jeśli je znacie to wiecie, że to króciutka historia skupiona na makabrycznych przeżyciach więźnia inkwizycji. Spokojnie można więc uznać, że opowiadanie stanowiło jedynie inspirację dla filmu. Wątkiem wspólnym jest tytułowa studnia i wahadło, 'narzędzia tortur’, jakimi posługiwał się ojciec bohatera, Sebastian Medina. Owe narzędzia nadal kurzą się w rodowym pałacu i jak wskaże nam rozwój wypadków miały swój udział w domniemanej śmierci żony Nicolasa Mediny. Domniemana śmierć, motyw pochówku za życia to jeden z ulubionych tematów Poego i ów wątek znajdziemy między innymi w „Przedwczesnym pogrzebie”. W filmie Cormana przejmuje on rolę motywu przewodniego, zaś tytułowa studnia i wahadło w pełnej klasie pojawi się dopiero w finale. Znalazła się tu też przestrzeń na wątek kryminalny, wcale nie oczywisty i dobrze poprowadzony. Fabuła jest więc jak najbardziej zadowalająca, ale nie za to kocham filmy Cormana. Ich teatralność, ich niepowtarzalny klimat i posępna wymowa to to, co Cromanowi wychodziło najlepiej. Uwielbiam jego kostiumy i scenografię. To wszytko nie zawodzi i w przypadku tej produkcji. Niektórzy uważają nawet, że jest to najlepszy film z cyklu opowieści Poego. W obsadzie gwiazdy horroru, Barbara Steele i Vincent Price. Co chcieć więcej? Moja ocena: Straszność:2 Fabuła:8 Klimat:9 Napięcie:6 Zabawa:8 Zaskoczenie:6 Walory techniczne:8 Aktorstwo:9 Oryginalność:6 To coś:8 70/100 W skali brutalności:1/10 Reader Interactions WPHUB. 09.02.2023 07:50. Mateusz Murański nie żyje. Marietta mówi o szczegółach. 147. Marietta Witkowska w rozmowie z jastrzabpost.pl nawiązała do śmierci Mateusza Murańskiego. Uczestniczka programu "Hotel Paradise" pokusiła się o ujawnienie szczegółów tragedii, która wstrząsnęła wieloma osobami. Wasza wysokość, ZamachZorganizowali zamach na Waszą wysokośćProwokacja? SukinsynyProwokacja Sukinsynu[Zwrotka 1]Krytykować mainstream do głowy by wam nie przyszłoNawet gdyby na spacerniak wyprowadził mnie sam Rick RossChuj z zasadami, ręka rękę myje wszystko toJeden walki pic często zalatuje fikcjąTanie disco, byle się kręciło chuj w toDomysły i spekulacje włóż w rozjebane dupskoGra się toczy, choróbsko, co to za pedalska minkaZdziwieni jak Eldoka na SuperjedynkachPonoć boli mnie jakiś beef, ktoś coś pierdoliChcesz to do mnie wyskocz tak jak zrobił to Wall-eTy wolisz sobie ulżyć wyzywając od psycholiSzacunek dla kultury, reprezentant starej szkołyTo ja pytam, co cię boli jak dekadę temu w klipieI pierdole wasze wnioski jak każdą fake ekipęI napiszą spiął się typek, że odpierdalam lipęChwile później wcisną Repeat w duchu powtarzając Winner[Refren]A wy sukinsynyChcieliście mnie zabićMnie zabićAle i tak was kochamWy sukinsyny chcieliście mnie zabićAle i tak was kocham[Zwrotka 2]Ożywiam tę skostniałą scenę pełną jebanych ciotDorosłe dzieci zgubione we mgle, za gniotem gniotRap utrzymanki kurwiska fatalny wydarzeń splotByle nie wypaść z objęcia sponsora typowy błądRaperskie karykatury omijaj niebo mam tronI cisnę tak bez cenzury, szykują kapturowy sądJuż płynie i czuć swąd polują na czarowniceChcą mi zakneblować ryj, dobrze słychać jak krzyczęSpróbuj nagrać to lepiej niż ten stary RysiekWiedz ze działając pod presją jestem jeszcze lepszym ty sięLepiej nie udzielaj, odłożyłem grube tysieRzygam więcej na produkcje niż ty przytniesz na swej płycieWity bity liczę było od chuja zaliczekJestem dr Gadka twoja nowa ksywa MilczekPoważne inwestycje jestem marką samą w sobieWrzucam RPS na cover dla szmaciarzy Game OverNext level alkoholik z tym wyjątkiem, że już nie chlamLepiej ziomuś usiądź nie zapomnij znaleźć krzesłaNie śpiewam jak Czesław za to łapię gruby lotTy pikujesz jak Cessna, mów mi "Weak over the top"[Refren]A wy sukinsynyChcieliście mnie zabićMnie zabićAle i tak was kochamWy sukinsyny chcieliście mnie zabićAle i tak was kochamSzach-matSzach-matSzach-mat[Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska] Negocjator, ludzie z wiekiem kurczą się, aż w końcu znikają. Np. Iwoooooooooo (nigdy nie potrafiłem doliczyć się tych jej "o") skurczyła się, jest teraz Iwo. ;) Gdzie jest Duchu, grzecznie się zapytowywowywuję, bo chyba nie zaszył się z książkami w tajnych kazamatach Kaczyńskiego? jestem zmęczony sporami o pamięć, zobowiązaniami podejmowanymi w imieniu umarłych, przywracaniem, odsłanianiem, dokumentowaniem też. wydaje mi się to coraz bardziej szalone i coraz bardziej jałowe. dotyczy to również projektów lewicowych. bo czy „przypominanie”, że ileśtam lat temu robotnicy walczyli z fabrykantami albo że pps ustawiało barykady na żoliborzu we wrześniu 39, uczyni nasze wspólnoty lepszymi? nas zrobi lepszymi? nie widzę tego. Opublikowano 1 sierpnia 2014 Zobacz wpisy Udowodniono w ten sposób, że rządzący prawo mają zupełnie za nic i że dowolnie wybrany podmiot lub grupę podmiotów gospodarczych można udupić po prostu zmieniając prawo pod swoje widzimisię. To już nie jest "dajcie mi człowieka a znajdę paragraf". To jest "dajcie mi człowieka a uchwalę na niego paragraf" Przywróceni – Jason Mott Pewnego dnia w małym miasteczku na południu Stanów Zjednoczonych starsze małżeństwo doświadcza… cudu. Ich syn, który tragicznie utonął przed pięćdziesięcioma laty stanął w ich drzwiach. Taki sam jak feralnego lata, gdy ich opuścił. Kim jest TEN Jacob? Skąd przybył? I przede wszystkim, dlaczego? Incydent w Arcadii nie jest przypadkiem odosobnionym. Tysiące a nawet miliony ludzi, którzy opuścili ziemski padół powraca. Rząd stanów zjednoczonych powołuje specjalne biuro do sprawy „Przywróconych”. Jason Mott zadaje w swojej powieści bardzo ważne pytanie: Co by było gdyby…? Inspiracją dla jego książki była refleksja, która zrodziła się w jego głowie pod wpływem tęsknoty za zmarłą matką. Co by było, gdyby ona wróciła? Czy byłaby taka sama? Czy nadal by ją kochał? Jak by się zachował? A co gdyby „Przywróconych” było więcej? Jak zareagowałyby tysiące ludzi na świecie, którzy pochowali swoich bliskich, w jakiś sposób pogodzili się z ich śmiercią, poukładali swoje życie? Czy przyjęliby do wiadomości nowy stan rzeczy? Hym… „Przywróceni” są próbą odpowiedzi na to pytanie. Wizją autora prezentującą ludzką reakcję na … 'zmartwychwstanie’. Obrazem zbiorowej, histerii, przerażenia, ale także radości dla tych, którzy w głębi serca czekali na powrót ukochanych zmarłych. Głównymi bohaterami tej historii jest stare małżeństwo, głęboko religijna Lucille i jej mąż Harold. Ich ośmioletni, niewątpliwie martwy i pogrzebany syn wraca do nich. Początkowo sceptyczna wobec zjawiska powrotów kobieta otwiera serce dla swojego syna i nie wyobraża sobie, aby mogło być inaczej. Tymczasem setki innych ludzi, w tym mieszkańców Arcadii na, których się skupiamy, reaguje różnie. Powstają swoiste bojówki osób dopatrujących się w cudzie, zwiastuna apokalipsy. Chcą odizolowania „Przywróconych”. Chcą ich 'śmierci’. Krzyczą, że to nie jest normalne. Zbiorowa histeria doprowadza do tego, że władze decydują się na radykalne kroki. Tworzą specjalne getta dla „Przywróconych”, aby oddzielić ich od „Prawdziwie żywych’. Jedno z największych 'więzień’ powstaje w Arcadii. Dalszych dramatycznych wydarzeń można się domyślić. „Zbyt wielu ludzi na tym świecie boi się zbyt wielu rzeczy. Ja też. Wciąż się czegoś boję. Na przykład tego, co widzę w telewizji. Bałam się, zanim wszytko się zaczęło, i będę się bała kiedy się skończy. Ale teraz się nie boję (…) Jestem spokojna bo wiem, że robię dobrze.” Powieść Motta ma coś biblijnej przypowieści. Autor nie specjalnie dba o szczegóły, związek przyczynowo skutkowy, logiczne, czy naukowe podejście. Nie stara się na siłę nic tłumaczyć. Według niego nie ma nic pewnego. Książka jest czymś w rodzaju metafory i chyba tak należy ją czytać. Gdyby traktować ją jako fantastykę naukową mocno by kulała, ale jako powieść z pogranicza fantasy spisuje się bardzo dobrze. Mocno refleksyjne dzieło. Dodam, że jest to powieść debiutancka. Moja ocena: 7/10 Za książkę dziękuję wydawnictwu Mira: Reader Interactions

zaginionyjogurttruskawkowy69 238 Obserwuj autora . zaginionyjogurttruskawkowy69 imię: nie ma mnie tam gdzie chcę miasto: hah www: pinterest.com o mnie: przeczytaj

01 Maja 2014, 15:00 Mnie jednak Bozia przynajmniej na jakiś czas oszczędziła, Ryśka nie. Nie będę tu lukrował i ściemniał. Rzeczy trzeba nazywać po imieniu. Jedni podpowiadają mi plotkarsko, że Rysiek poszedł do sąsiada, z którym ostatnio ostro popijał i tam zmarł w trakcie spożycia (czyli od razu pojawiła się zła plota: "zapił się na śmierć"), a inni zaprzeczają temu, twierdząc, że być może przytruł go czad z pieca w jego własnym domu. Albo po prostu umarł, gdyż naprawdę był już mocno schorowany. Nie wiem i przecież nie zamierzam prowadzić śledztwa. Bo co to ma tutaj za znaczenie? Jak było, tak było, fakt jest taki, że Ryśka po prostu już między nami nie ma. Na cmentarzu żegnało go ze 150 osób, w tym dawni koledzy z toru. I tak sobie na szpitalnym łóżku pomyślałem wtedy, że po zakończeniu kariery żużlowcy, jeśli nie zostają trenerami, działaczami, to bywają…sami jak palec. Bez żadnej opieki. Ludzie przypominają sobie o nich najczęściej dopiero na to był bardzo dobry człowiek, nikomu nigdy nie przyświnił, na nikogo nie powiedział złego słowa. Był koleżeński nawet wtedy, gdy jako "piękny, młody i utalentowany" uchodził za sportowego idola, jego wielki plakat z rękawiczką w zębach wisiał na wrocławskim Rynku (aczkolwiek wtedy akurat nie było jakiegoś szaleństwa kibiców na punkcie speedwaya i jeźdźców), zaś niemal całe Sępolno z Biskupinem i Zaciszem, ciekawostka: mieszkał tam też Janek Borysewicz, dziś Lady Pank, przymilało się do niego. I każdy chciał być jego kumplem, każdy chciał się z nim napić. Rysiek nie odmawiał. I to sprawiło, że jego kariera nie rozwinęła się tak bardzo, jak powinna, aczkolwiek walił komplety punktów w Ekstralidze (wtedy to była po prostu I liga), z Robertem Słaboniem zdobywał medale w mistrzostwach Polski par, z reprezentacją kraju wyjechał na tournee po Anglii. Ówczesny trener i mechanik Sparty pan Marian Milewski mawiał, że musi poprosić dzielnicowego, aby ten na dwa dni przed meczem prewencyjnie zamykał "Żółtego" do ciupy, w ten sposób chroniąc tego talenciaka przed balangami. Milewski wiele wiedział i słyszał, bo mieszkał po sąsiedzku na Biskupinie. Natomiast Rysiek wraz z rodzicami i licznym rodzeństwem żył w domku przy ul. Godebskiego, ledwie kilkadziesiąt metrów od Stadionu Olimpijskiego i ówczesnej siedziby Sparty. Obok wspomnianego domku Janych była tak zwana sex szopa (potem przemianowana na sex piwniczkę), w której nasza młoda, za to zgrana, paczka ostro imprezowała. Działo się i było wesoło. Piło się i się jeździło "na szlace", bo organizmy były jeszcze młode i silne. A ja dodatkowo zaczynałem już wtedy "dziennikarzyć". Dopiero dziś, po latach, natura odbiera swoje. Po gorzałkę szło się do słynnej pobliskiej "Balladynki" (którejś nocy ktoś zamordował panią, która tam stróżowała - to nie była łatwa okolica), albo się robiło bimber. Pamiętam, że kiedyś "Żółty" przed swoimi imieninami, na które zaprosił gości, za późno nastawił aparaturę, więc piliśmy... zacier. Ohyda! Kiedy pół drużyny Sparty zostało zatrudnionych w charakterze pracowników technicznych na Stadionie Olimpijskim, to natychmiast w łazience przy parku maszyn ustawili oni fachową aparaturę i urządzili bimbrownię. Cały stadion na okrągło chodził zawiany. Majster-brygadzista o siódmej rano chwalił punktualność swoich pracowników (tzn. żużlowców Sparty) nie wiedząc, że oni od wczoraj nie wychodzili ze swej służbowej pakamery, gdzie imprezowali. Przy okazji... hodowali tam króliki. O godzinie 13 odbywał się tradycyjny Wyścig Pokoju na trasie do "Balladynki". Z przodu na komarku zasuwał brygadzista, a za nim na rowerach doginali dzielni żużlowcy. Na koledzy byli ratownikami na działającym wówczas basenie przy Stadionie Olimpijskim. Kiedy kończyliśmy trening na torze, to ku uciesze gawiedzi przejeżdżaliśmy obok alejką na motorach żużlowych, by je odstawić do warsztatu Sparty przy ul. Mickiewicza. Za te jazdy strasznie nas ganiał pan Milewski, którego nazywaliśmy "Maniksem". Były niedozwolone, bo do klubu dla bezpieczeństwa należało maszyny prowadzić, żeby nie potrącać ludzi i nie wjechać pod tramwaj, co szkółkowiczom, nieobytym z wyrywnymi maszynami, się zdarzało. A po godz. 18 ratownicy wyganiali ludzi z basenu i wtedy my tam się bawiliśmy. Pływaliśmy np. ze studentkami z pobliskiego akademika AWF, czyli z dzisiejszego hotelu "Olimpia". Kiedyś Krzychu Zabawa skombinował skądś starą syrenkę. Nie miała kierunkowskazów, więc siedzący z przodu na miejscu pasażera Jany w turbanie z ręcznika na głowie (suszył włosy po basenie), nogą przez okno... robił za kierunkowskaz i krzyczał: "Cześć Manix!". Niestety, wtedy właśnie trener Milewski wychylił się zza płotu, bo coś tam robił u siebie w ogródku. I afera była. Na koniec Zabawa zarządził sportowy konkurs rzutu cegłą w syrenkę, oczywiście z pewnej odległości. Trafił tylko on sam. W przednią szybę. Myśmy miał piekielnie szybkie starty (chyba tylko Jurek Rembas mógł się z nim w tym mierzyć, a potem Mariusz Okoniewski) i nienaganną technikę, sylwetkę. Cudownie wjeżdżał w wiraże. Wygrywał wyścig za wyścigiem. Na zgrupowaniu kadry narodowej przed wrocławskimi MŚP w 1975 roku o całą prostą lał Plecha, Jancarza, Bruzdę i wszystkich jak leci. A wtedy był jeszcze żużlowym żółtodziobem. Megatalent. Cudowne dziecko wrocławskiego (i nie tylko ) żużla. Po kilku latach zaczął się jednak jego dramat. Tzw. lęki poranne, tj. kac i jakieś problemy z mięśniami rąk sprawiły, że po wygranym starcie tracił pozycję za pozycją i przyjeżdżał czwarty. Ludzie gwizdali. Rysiek więc, żeby sobie nie robić poruty, zamierzał przegrywać starty i jechać od początku z tyłu, by go nie wyprzedzano niczym tyczkę. I nie potrafił! Puszczał sprzęgło i znów był z przodu. I znów go objeżdżali, a widownia szydziła. Przygnębiające to było. Inna sprawa, że przyhamował go także potworny wypadek w Częstochowie, gdzie lotem trzmiela wylądował w tamtejszych trybunach i zmasakrował sobie cały to nie je bajka Przepraszam, że o tym wszystkim tak bezpośrednio i brutalnie piszę, ale życie to nie je bajka i winien jestem Wam Czytelnicy, ale także Ryśkowi i wszystkim nam-straceńcom z tamtych czasów prawdę, choćby była taka gorzka. Siebie też nie wybielam. Ważne, że Ryszard Jany był porządnym człowiekiem, świetnym kolegą i dał kibicom wiele wspaniałych wrażeń swoją perfekcyjną jazdą na żużlu. Przez moment był prawdziwą gwiazdą, idolem i nadzieją speedwaya. Będziemy "Żółty" o Tobie tu bezczelny, ale powiem, że w latach 70. (i troszkę potem także) piło połowę żużlowej Polski! No, prawie, bo było też i bardzo dużo dobrych przykładów sportowego trybu życia. Nie wrzucam więc tu wszystkich rajderów do jednego wora. Przed zawodami nie badano zawodników alkomatem, więc wiele rzeczy uchodziło na sucho. Słyszałem, że jeden z czołowych ścigantów po meczu pytał, jaki był wynik, i ile zrobił punktów, gdyż niewiele pamiętał. Jechał bowiem podpity (pijany?) na talencie i… zdobył nawet 14 punktów. Ale to był mistrz. Szkoda, że dziś nie chce o takich historiach opowiedzieć. Wiem trochę wstyd, ale tak było, to historia! I po co ją cenzurować, czy zakłamywać? A czyż tragiczna historia upadku Edka Jancarza, zamordowanego przez żonę, bo znowu wrócił pijany (do dziś to "fetują" niektórzy walnięci zielonogórscy kibice - pamiętacie ten ich ohydny transparent?), także nie wpisuje się w ten dramatyczny klimat? A smutny koniec kilku innych? Taaaa, jeździli wtedy szybko i tak samo szybko żyli. Brali życie bez opamiętania garściami, na umór. Ja też brałem, choć tak szybko nie jeździłem (ot, szkółka). Niektórzy z nas (lub nawet wielu) dziś za to płaci. Acz tamtego klimatu, mimo wszystko (mimo tych przedwczesnych śmierci), trochę jakby szkoda...W następnym odcinku chciałbym jeszcze wybiórczo wrócić do losów różnych żużlowców, nierzadko dramatycznych, ale przeplatanych zabawnymi sytuacjami, także ze Sparty, lecz nie tylko przecież, bo życie to nic innego jak tragikomedia. Łzy ze śmiechu przeplatają się ze łzami smutku. Czyż nie? Czekański PS Oczywiście piszę o sprawach przeszłych sprzed lat, które nie mogą już nikomu zaszkodzić. Nie są bowiem aktualne. Wszyscy traktują je bardziej jako zdarzenia często anegdotyczne. Ważniejszy jest ówczesny klimat. O seksie nie wspominam, bo to akurat mogłoby się i dziś skończyć rozwodami, he, he, na czele z moim. Mimo wszystko, ja nie jestem Smolinski. I wiecie co mam na myśli. Coś o kapuście i konfiturze. (Bartek Cz.).Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! 2 / 2 inf. własna Polska Bartłomiej Czekański - Bez hamulców Żużel Bartłomiej Czekański Ryszard Jany Historia żużla Wrocław Betard Sparta Wrocław
Jeśli wydaje wam się, że tytułowy cytat jest nieco pozbawiony sensu, spieszę przybliżyć wam tajniki zachodnioeuropejskiej myśli żużlowej, które zgłębiłem podczas weekendowej wyprawy
Psy to prawdopodobnie najbardziej przełomowy dla polskiego kina tytuł lat 90., natomiast Władysław Pasikowski jest być może najważniejszym reżyserem tamtego czasu i zmarnowanym potencjałem na eksport rodzimej kinematografii na Zachód. Wstrząs, jaki wywołało pojawienie się tego tytułu na ekranach, rezonował w polskich widzach jeszcze przez wiele lat, a ośmielę się stwierdzić, że jest tak nawet do dzisiaj – 25 lat po premierze wciąż ma się poczucie obcowania z niezwykłym, kultowym już dziełem. Pokochano ten film od pierwszego obejrzenia za jego unurzanie w rzeczywistości, w polityce, za chwytanie atmosfery czasu transformacji. Andrzej Wajda, przeżywający niejako kryzys twórczy w latach 90., po pokazie Psów na festiwalu w Gdyni powiedział, że Pasikowski zdobył „klucz do wyobraźni Polaków”, ale sam takiego klucza nie chciałby mieć… Przynajmniej tak głosi wielokrotnie przywoływana anegdota, bo o ile można było odrzucić młodszego o rok debiutanckiego Krolla, zarzucając mu chociażby tematyczną hermetyczność, to aktualność Psów była porażająca. Mimo że reżyser zawsze bronił fikcyjnego charakteru tej historii, to jednocześnie dotykał wszystkich gorących medialnie i politycznie tematów. Film ma swój rodowód w szeroko komentowanym przez międzynarodowe media głośnym procesie byłych pracowników Stasi zorganizowanych w grupę przestępczą produkującą i handlującą amfetaminą czy w społecznej debacie nad toczącymi się wówczas procesami weryfikacyjnymi byłych pracowników Służb Bezpieczeństwa, w czym bynajmniej nie chodziło o los tych ludzi, a manifestowanie nowej polityki państwa. Pasikowski opowiadał o nowej rzeczywistości, która przemocą próbowała uporządkować i wchłonąć tę poprzednią, nie bojąc się otwarcie i ironicznie komentować tych procesów ustami swoich bohaterów, bo cytując jednego z nich: porządek w aktach musi być, bez względu na ustrój. Sama afera z paleniem akt również była elementem medialnej nagonki, jednak przy całym poszanowaniu wierności faktom realizm Psów należy traktować odrobinę umownie. Z jednej strony Pasikowskiemu udało się przywołać na ekranie atmosferę powszechnej przyduchy, w której z trudem rodziła się III RP, i w której Gross (grany przez Janusza Gajosa) ubrany w beżowy płaszcz wygląda co najmniej nie na miejscu wobec powszechnej szarzyzny, brudu i przeciętności. Z drugiej pewne sytuacje czy wypowiadane przez bohaterów kwestie z perspektywy czasu budzą lekki uśmiech. Wydaje się, że wokół niektórych z kultowych testów należało zorganizować sytuację czy przestrzeń, wpleść je w tkankę filmu tak, by widz nie miał wrażenia teatralizacji. Jednym z nich może być chociażby moment, kiedy Nowy (grany przez Cezarego Pazurę) robi zdjęcia palonych akt, by donieść do przełożonych, i zostaje przyłapany przez Ola (Marek Kondrat). Ten, bijąc chłopaka, a nawet celując do niego z broni, mówi o jego naiwności i niezrozumieniu świata, zauważając jednocześnie, że „polityka to nie dziennik telewizyjny, to my, tutaj, na tym wysypisku”. Co ciekawsze, motyw wysypiska powraca jeszcze kilkukrotnie w różnych momentach filmu, jakby reżyser chciał zasugerować, że ubecy będą kolejnymi, którzy zginą na wysypisku historii jako ci niepasujący de facto do nowego modelu świata. W tej samej symbolicznej przestrzeni umierał przecież główny bohater Popiołu i diamentu, równie nieprzystosowany i nikomu niepotrzebny jak oni. Psy są mrocznym rewersem tej opowieści, kontynuującym tym samym myśl o odpadach systemu. Polskie kino nie ma jednak zbyt bogatej tradycji antybohaterskiej i w przeszłości kamera rzadko przekraczała próg domostw „tych złych” postaci. Znacznie częściej były to opowieści o heroizmie bycia uciskanym i uwikłaniu w wielką historię, podczas gdy Pasikowski miał tyle odwagi, by cynicznie wyśmiać romantyczny mit „Solidarności”. To, co dzieje się w Psach, jest tylko tłem wobec ustrojowej euforii, tą szarą strefą przeorganizowania struktur. Chociaż niektórzy z dumą deklamują, że „teraz będzie policja, nie ubecja”, jest to chyba wiara na wyrost. Nagle światem bohaterów rządzą chaos i dezinformacja, doprowadzające do momentu, kiedy w aferze z Chemikiem (Jerzy Bończak) nikt nic nie wie – celowo i przypadkiem wprowadzają się wzajemnie w błąd, gdyż każdy chce ugrać coś dla siebie. Stają się bandytami, jak mówi Franz Maurer (Bogusław Linda), bo w legalnej strefie nie ma dla nich miejsca, a reżyser poprzez swoich bohaterów nadaje imiona i twarze systemowi oraz instytucji uważanymi za nieludzkie. Już w 1992 roku zarzucano mu „szkalowanie świętości”, jakimi była chociażby scena, kiedy ubecy wynoszą swojego pijanego kolegę, śpiewając równocześnie pieśń o Janku Wiśniewskim. Trudno ocenić, czy publiczność była wówczas gotowa na takie przeinaczanie symboli, pogrywanie z nimi, ale na pewno czytelniejszy był sam wątek rzeczny, który z biegiem lat raczej stracił na wyrazistości. Topienie ciał, jawne opowiadanie o wcześniejszych torturach czy scena z mężczyzną uciekającym z bagażnika, mimo że powinien być już martwy – wszystko to stanowiło zawoalowany odnośnik do sprawy morderstwa księdza Popiełuszki. Podobne wpisy Franz, którego Pasikowski od pierwszych minut sadza przed komisją weryfikacyjną, by odczytać widzowi jego kartotekę (31 nagan, 18 pochwał), przecież nie da się lubić jako były ubek próbujący zadomowić się w nowym systemie. Jednak to, co w nim najbardziej antypatyczne i nieludzkie, okazuje się skrywanymi słabościami, pochowanymi gdzieś głęboko w sobie dramatami tego, iż na przykład strzelił do kolegi albo został opuszczony przez żonę, która zza oceanu odbiera mu wszystkie dobra po kolei. Bandycki charakter Maurera, jego pewność siebie zakrawająca na arogancję, wynikały ze świadomości swojej pozycji w dawnym świecie. Kiedy zostaje przeniesiony do kryminalnych, kiedy staje się pośrednio winnym śmierci kolegów, a Olo wplątuje go w aferę z mafią, zaczyna rozumieć, że wszystko skończy się tragicznie. Owszem, Franz nieraz nadużywa swojej władzy, wykrzykując „To ja jestem policja!”, jednak idzie za tym głębokie przekonanie, że jest przeznaczony do tej pracy, bo nie potrafiłby być kimś innym. Dramatycznie rozciągnięta scena kończąca strzelaninę w fabryce, z nienaturalnie, acz widowiskowo rozbryzgującą się krwią jest po to, by mógł powiedzieć „W imię zasad, skurwysynu”. Czy więc staje się ostatnim sprawiedliwym, który zaprowadza wreszcie porządek? Znacznie bardziej przypomina bohatera Taksówkarza, który nie ma już nic do stracenia w tym przegniłym, zdeprawowanym świecie. Tylko czeka go inny koniec (notabene zasugerowany przez samego Lindę) i nieudany akt desperacji doprowadza do finału, w którym Franz przekonuje się, że nawet miłości nie można było ocalić. Zarazem w swojej antyhollywoodzkiej estetyce Pasikowski powraca do dramatu, jakim jest śmierć człowieka. W świecie Psów umieranie jest jeszcze czymś tragicznym i wstrząsającym, jakimś gwałtem na rzeczywistości oraz ostatecznym złem. Nie ma w sobie nic z widowiskowego spektaklu i dzięki temu decyzje Maurera mają w sobie jeszcze więcej tragizmu. Na pewno ktoś zyskuje na tym nowym ładzie, a świeżo przemianowani na policjantów mężczyźni zrzeszają się w szeregach nieprzyjaznej rzeczywistości pod wcześniejszymi obelgami i wyzwiskami. Aktualność Psów wynika zapewne z tego, że są nie tylko zanurzone w ówczesnym czasie, ale opowiadają o fiaskach kolejnych wartości, takich jak przyjaźnie czy miłość. Ubecy próbują trzymać się razem, bo psy to przecież zwierzęta stadne, co nie może skończyć się dobrze w sezonie odstrzałów oraz porządków. korekta: Kornelia Farynowska
Peja - Niech żyje ten, kto nie umarł lyrics. Wasza wysokość, Zamach Zorganizowali zamach na Waszą wysokość Prowokacja? Sukinsyny Prowokacja Sukinsynu [Zwrotka 1] Krytykować mainstream do głowy by wam nie przyszło Nawet gdyby na spacerniak wyprowadził mnie sam Rick Ross Chuj z zasadami, ręka rękę myje wszystko to Jeden walki pic często zalatuje fikcją Tanie disco, byle się
Yo!Gdyby Boguś im wpierdolił to by sie ograneli.. miedzy narodowe beksy z "acta".. i znowu poszło o kase, kurwa mać nienajedzone świnie (albo o redtube, komuś nie staje). Zamiast się zając syfem na ulicach,psy sraja gdzie pobadnie ale jest ok, auta parkuja , o jezdzie, kierowcach nie wspominajac, ale nic sie nie dzieje... Firmach-nacigjacych ludzi,szemranych politykach i urzedasach, o budżetowych mudorowcyh nie wspominajac co chuja robią.. i niewolnictwie XXI wieku, ale nic sie nie dzieje itd itd. A jak jakś pizda chuj wie skad poakzuje cyce w sieci i nie ma za to kasy to juz placz i miedzynarodowe pirdolenie a chuj z nimi, wielka mi twórczość..Idziesz do knajpy placisz i gowno za to masz, w tesco zakupow nie zrobisz za kilka groszy, do kina płacisz za kicz, o koncertach nie wspominam, chyba ze po flaszce.. A Tv, no placisz i ogladasz pranie mózgu = taniec gwiazd i familiada zlotopolskich! Teraz bedzie tak ze nie dosc ze placisz za ten jebany internet to chuja z niego masz! A jak w Tv chce Janosika, a nie ma!? A kurwa płace ! Nie puszaczą, a w sieci mam! Mam co chce bo za to płace. Czemu ludzie nie placa filozfii ?!! Acta powinno tego dotyczyć!! No kurwa! A powinni! By sie kurna nikt nie wypłacil za piracto i kopiowanie! Co się dziwic ostatnio zadnej rewloucji nie bylo... Jak by to Boguś powiedział : Świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia! W imię zasad sukrwysynu! i Nie chce mi się z wami gadać!
A kto umarl, ten nie zyje: Shorthandle: akutnz: Registered since: 02/04/12: A kto umarł, ten nie żyje Gramy z każdym! Nie Gramy map - mirage, forge, dust i prodka. A kto umarł, ten nie żyje. vdcz.
  • b5ax7vbqps.pages.dev/65
  • b5ax7vbqps.pages.dev/74
  • b5ax7vbqps.pages.dev/89
  • b5ax7vbqps.pages.dev/20
  • b5ax7vbqps.pages.dev/37
  • b5ax7vbqps.pages.dev/48
  • b5ax7vbqps.pages.dev/50
  • b5ax7vbqps.pages.dev/5
  • a kto umarl ten nie zyje mem